Michał Spychała: Można pokonać bardziej utytułowanych rywali

- Cały czas powtarzam zawodnikom, że mają korzystać z czystych pozycji. Jak nie trafią czterech rzutów, to może zdecyduję się na zmianę takiego gracza, ale gdy zabraknie odwagi rzutowej przy czystej pozycji w dwóch akcjach, zmiana jest nieuchronna - mówi trener Znicza Basket Pruszków, Michał Spychała.
news

Koszykarze Znicza Basket Pruszków wygrywając z drużyną Polski Cukier SIDEn Toruń sprawili największa niespodziankę drugiej serii spotkań pierwszej ligi. Tym większą, że jeszcze w połowie trzeciej kwarty przegrywali z zespołem Grzegorza Sowińskiego różnicą piętnastu punktów. Ze szkoleniowcem pruszkowian rozmawia Adam Wall.


Patrząc na składy obu drużyn, ławkę rezerwowych oraz problemy Znicza Basket z kontuzjami zwycięstwo prowadzonego przez pana zespołu z Polskim Cukrem Toruń należy uznać za niespodziankę.

- Od początku było jasne, że SIDEn był faworytem tej rywalizacji. Jak nieraz czytam, czy słyszę, że torunianie są beniaminkiem, to zaczynam się zastanawiać, co można powiedzieć o moim zespole. W składzie SIDEnu jest przecież siedmiu byłych zawodników PLK i to my powinniśmy się uczyć wielu rzeczy od nich. Z tego powodu tym mocniej cieszę się z wygranej. Chłopcy wyszli na boisko z nastawieniem, że można pokonać bardziej utytułowanych rywali. W pierwszej połowie mieliśmy jeszcze problem z ustaniem w niektórych akcjach w obronie, ale potem pokazaliśmy na co nas stać. Dla nas każde zwycięstwo jest bardzo ważne, a każdy sukces motywuje do jeszcze cięższej pracy.

Z tego co słyszałem od zawodników, mimo dziesięciopunktowej różnicy na waszą niekorzyść, w szatni podczas przerwy było spokojnie. Tak, jakby pan spodziewał się lepszej gry swoich podopiecznych po zmianie stron.

- Jasnowidzem nie jestem, więc nie wiedziałem co będzie dalej. Spokój wynikał raczej z tego,  że nie mogłem mieć zbyt wielu pretensji do zawodników. Nasza defensywa była dobra, tylko momentami popełnialiśmygłupie przewinienia. Przez cały czas staraliśmy się utrzymać SIDEn jak najdalej od kosza i to nam się udało. Radość z wygranej jest, ale nie da się ukryć, że mamy jeszcze wiele rzeczy do poprawienia. Mamy duży problem z rotacją w składzie, dlatego momentami decydowałem się na niekonwencjonalne zmiany, m.in. z tego powodu na boisku pojawił się 16-letni Kamil Czosnowski. Chłopcy pokazali wielki charakter, a nawet coś więcej. Szacunek im za to. Od siebie tylko dodam, że w taki sposób będziemy się starali walczyć w każdym meczu.

Zdecydowaną przewagę wzrostu w tym meczu mieli torunianie, ale podobnie jak końcowy wynik także statystyka zbiórek przemawiała na korzyść pana zespołu. Jest to mylące?

- Rzeczywiście może poza rozgrywającym, SIDEn miał przewagę wzrostu na każdej pozycji. Same centymetry jednak nie grają. Gdyby tak było, to Wojtek Żurawski nie zbierałby tylu piłek, podobnie jak Dennis Rodman czy Charles Barkley. Wiele zależy od odpowiedniego zastawienia, waleczności oraz współpracy w obronie. Często piłka pada łupem najmniejszych graczy, którzy podnoszą ją z parkietu. Tylko trzeba to zrobić.

Jest pan zadowolony z dyspozycji swojego zespołu w obronie, ale piętnastoprocentowa skuteczność w rzutach za trzy punkty po trzech kwartach chluby wam nie przynosi. Ostatecznie zakończyliście spotkanie z trafionym co piątym rzutem z obwodu.

- Dla mnie najważniejsze jest to, że pozycje, które mieliśmy w pierwszej połowie, były. Nie chcę wnikać w szczegóły naszych przygotowań do poszczególnych spotkań, ale nie często mamy okazję trenować na koszach, na które później przychodzi nam rzucać podczas spotkań. Dlatego gdy tylko jest możliwość, staramy się ich wykonywać jak najwięcej. To jest jednak element, który zawsze może ulec zmianie. Gdy ma się dzień można trafiać seriami, gdy się go nie ma, to nawet przy kiepskiej obronie rywali, można nie trafić żadnej. Cały czas powtarzam zawodnikom, że mają korzystać z czystych pozycji. Jak nie trafią czterech rzutów, to może zdecyduję się na zmianę takiego gracza, ale gdy zabraknie odwagi rzutowej przy czystej pozycji w dwóch akcjach, zmiana jest nieuchronna.

Rozgrywający to najważniejsza pozycja na boisku. Młody Marek Szumełda-Krzycki w drugiej połowie pokazał, że może być liderem zespołu, punktując w ważnych momentach w ataku.

- Zgadza się, ale przed nim jeszcze dużo pracy. Nie wolno zapominać, że Marek miał sześć strat, co nie powinno mu się zdarzyć. To na pewno jest już rozgrywający pierwszoligowy, bo ma doskonałą dynamikę i motorykę, potrafi też dobrze czytać grę. Do naszego zespołu wnosi dużo, lecz doświadczenia i umiejętności choćby Łukasza Żytko, z którym przez cały mecz rywalizował, jeszcze nie przebija.

udostępnij