Żurowska-Cegielska: Koszykówka jest nieprzewidywalna

- Miałam łzy w oczach w końcówce spotkania. W ostatnich sekundach myślałam, że się rozkleję. To są niesamowite emocje. To nie jest klub, reprezentacja to całkiem inna bajka. Hymn na początku, orzełek na piersi… Wychowana jestem w duchu patriotyzmu, dla mnie kadra jest bardzo ważna - podkreśla jedna z bohaterek meczu z Białorusią Justyna Żurowska-Cegielska.

news Zdjęcia | Kuba Skowron

Wojciech Kłos: Pamięta Pani takie spotkanie, w którym drużyna wygrywa tak wyraźnie ostatnią kwartę?

Justyna Żurowska-Cegielska: Jeśli chodzi o moją osobę, to ostatnio w meczu Wisły Can-Pack Kraków z Tango Bourges Basket miałyśmy końcówkę 18:0. One przez ponad siedem minut nie zdobyły punktu. W krótkiej odległości czasowej mam dwa takie mecze, co pokazuje, że koszykówka jest sportem nieprzewidywalnym. Nawet jeśli wygrywasz 20 punktami, to nigdy nie wiesz, jak to się skończy. Nie da się bronić na zero z tyłu. Trzeba cały czas atakować, nie można zamurować kosza i stać. To nie jest piłka nożna. Aczkolwiek w Wiśle pokazałyśmy, że da się grać na zero, a w kadrze na jeden przez całą kwartę. Ten mecz wygrałyśmy wolą walki, agresją. Atak był naturalny, bo zdobyłyśmy 30 punktów w pierwszej, 35 w drugiej połowie. Ofensywa nie była więc kosmicznie zmieniona w naszym wykonaniu. Wygrałyśmy dzięki obronie. Białoruś zdobyła w drugiej połowie 14 punktów. Myślę, że one same nie pamiętają takiego meczu w swoim wykonaniu.

Przed spotkaniem zapowiedzi były ostrożne. Można było raczej usłyszeć, że sama walka z takim rywalem jest już sukcesem. Okazało się, że ten mecz udało się wygrać. To musi być dla was powód do dumy.

- Miałam łzy w oczach w końcówce spotkania. W ostatnich sekundach myślałam, że się rozkleję. To są niesamowite emocje. To nie jest klub, reprezentacja to całkiem inna bajka. Hymn na początku, orzełek na piersi… Wychowana jestem w duchu patriotyzmu, dla mnie kadra jest bardzo ważna. To nie do końca się poukładało rok temu. Nie chciałabym, żeby kadra była czymś, gdzie trzeba przyjechać, na co ludzie nie chcą przyjść, czemu nie chcą kibicować. To ma być nasza duma, nasz honor. Dzisiaj ludzie wyszli z meczu dumni i uśmiechnięci. My jako zawodniczki jesteśmy spełnione. To jest niesamowite, niech takich meczów będzie jak najwięcej. Mamy możliwości. Może nie mamy wielkich graczy, nazwisk w reprezentacji. Większość z nas gra w polskiej lidze, więc nie jest to jakiś wykładnik. Wiadomo, Ewelina Kobryn to jest zawodniczka, która osiągnęła najwięcej na arenie międzynarodowej. Ale to jest drużyna, a grą zespołową można osiągnąć wiele.

Trzeba jednak też podkreślić, że w ostatniej kwarcie to Pani zagrała świetnie w ataku i dzięki temu udało się odrobić straty.

- Nie bałam się, brałam odpowiedzialność na siebie. Wiedziałam, że jestem w dobrym momencie swojego okresu przygotowania. Czułam się mocna i pewna, a co najważniejsze miałam “błogosławieństwo” od trenera. Nie było od niego momentu zawahania przy mojej osobie. W momencie gdy został trenerem zadzwonił do mnie. Rozmawialiśmy bardzo szczerze, opowiedziałam jak wygląda moja sytuacja. Ciężko mi było wrócić na reprezentację po różnych wydarzeniach z zeszłego roku. Musiałam emocjonalnie sobie z tym poradzić, przebić pewne mury. Będąc na parkiecie, czując w jak dobrej jestem dyspozycji, po prostu grałam. Szczerze mówiąc nie pamiętam w ogóle trzeciej i czwartej kwarty. To był dla mnie film. Nie pamiętam kibiców, poza tym tumultem. Wszystko wokół mnie nakręcało, ale byłam wyłączona, byłam w swoim świecie. Muszę na spokojnie obejrzeć ten mecz. Pamiętam, że w końcówce rzuciłam się po piłkę, a teraz wszystko mnie boli, więc nie było to dobry pomysł. To nie jest teraz ważne. Najważniejsze jest to, że grałam w tym meczu i pomogłam zespołowi wygrać.

Trener rywalek na konferencji prasowej powiedział, że kluczowy był nacisk naszego zespołu na jego niskie zawodniczki. Czy może Pani teraz zdradzić, że takie były właśnie założenia przedmeczowe?

- Tak, chciałyśmy je naciskać, ale w ogóle nie realizowaliśmy tego w pierwszej połowie. Nie byłyśmy w tym konsekwentne. Byłyśmy lekko cofnięte, one miały łatwe pozycje, takie jakie sobie wymarzyły. Druga połowa była całkiem inna. Wyszłyśmy agresywnie, a one miały problem z ustawieniem zagrywki, z przerzuceniem piłki na drugą stronę. Agresja, chęć, mobilizacja, zbieranie piłek - nikt się nie oszczędzał. Każdy wniósł swoją cząstkę.

Tylko trochę szkoda, że kolejny mecz zostanie rozegrany dopiero w lutym. Po takim spotkaniu chciałoby się chyba zagrać następne.

- Ja wręcz się cieszę, że tak jest, bo nie ukrywam, że jestem zmęczona. Granie za cztery dni włącznie z jakąś podróżą - to byłoby ciężkie. Dla mnie to może normalne, bo mamy też Euroligę. Ale w tym tygodniu było już sporo spotkań. To dość męczący okres dla mnie. Możemy teraz spokojnie do lutego popracować i wtedy znowu przystąpić do meczów. Teraz nacieszmy się tym sukcesem, bo dawno czegoś takiego nie zrobiłyśmy.

 

udostępnij