Wypowiedzi po decydującym meczu finału pierwszej ligi

Po 13 latach Enea Astoria powraca do najwyższej klasy rozgrywek w Polsce. O finałowej rywalizacji bydgoszczan z FutureNet Śląskiem opowiadają: trenerzy Grzegorz Skiba i Radosław Hyży, zawodnicy Grzegorz Kukiełka i Michał Aleksandrowicz oraz prezes bydgoszczan Bartłomiej Dzedzej.

news

- Największymi bohaterami tego sezonu byli zawodnicy. My jako sztab im tylko pomogliśmy. Dobrze uzupełnialiśmy się z Hubertem Mazurem, który jeszcze niedawno grał na dobrym poziomie. Ja, ale w prehistorycznych czasach, też grałem. To doświadczenie z parkietu na pewno pomagało. Staraliśmy się słuchać zawodników, rozmawialiśmy i jak pokazuje wynik finałowej rywalizacji, przyniosło to odpowiedni efekt - mówi trener Enea Astorii Grzegorz Skiba, który 30 lat temu jako zawodnik wywalczył pierwszy w historii Astorii awans do najwyżej klasy rozgrywek.

Sukces z hali przy ul. Królowej Jadwigi 23 Skiba powtórzył w swoim pierwszym sezonie pracy z seniorskim zespołem z Bydgoszczy. Wcześniej miał okazję pracować głównie z młodzieżą. -Jestem szczęśliwy, że historia zatoczyła koło, ale tego sukcesu nie byłoby bez koszykarzy. Jestem z nich bardzo dumny – zaznacza szkoleniowiec Enea Astorii.

- Mieliśmy pomysły na każde spotkanie finału, ale nie udało nam się wygrać. Pół żartem, pół serio powiem, że jako jedyny wśród trenerów prawidłowo wytypowałem najlepszego trenera pierwszej ligi, ponieważ głosowałem na Grzegorza Skibę, a tak naprawdę na duet Grzegorz Skiba – Hubert Mazur. Cieszę się, że chociaż z tym się nie pomyliłem – analizuje trener FutureNet Śląska Radosław Hyży.

- Pochodzę z Inowrocławia i doskonale zdawałem sobie sprawę, jaki krążyły plotki po okolicach Bydgoszczy o sztabie szkoleniowym Enea Astorii. Na koniec sezonu okazało się, że trener Grzegorz Skiba wykonał bardzo dobrą pracę - chwali szkoleniowca bydgoszczan trener trójkolorowych.

Dla Grzegorza Kukiełki był to piąty finał pierwszej ligi, czwarty zakończony awansem do najwyżej klasy rozgrywek w Polsce. - Statystyka bardzo fajna. Cieszy, bo nie byliśmy głównym faworytem w tym sezonie, chociaż mieliśmy potencjał od początku – wyjaśnia obrońca czarno czerwonych.

Tyle samo razy co Grzegorz Kukiełka finał pierwszej ligi wygrał Jakub Dłuski. Po raz drugi z sukcesu cieszył się Michał Aleksandrowicz, a Marcin Nowakowski zanotował wcześniej ponad 200 występów w ekstraklasie. - Tak właśnie buduje się zespoły, które mogą wywalczyć awans. Nie wiadomo, kto zaskoczy w danym momencie. Moim zdaniem kluczem w tej rywalizacji była nasza gra w obronie. Po raz kolejny FutureNet Śląsk nie rzucił nam 80 punktów - wylicza Kukiełka.

- To było naszą silną stroną od początku sezonu, a w play-off każdy zawodnik wszedł na swój najwyższy poziom. Nie było pierwszej piątki czy rezerwowych, tylko wszyscy byliśmy drużyną. Wchodząc na parkiet każdy walczył za kolegę. Właśnie dlatego wygraliśmy rywalizację z klubem z Wrocławia - dodaje Aleksandrowicz.

- Wspólnie z prezesem układając skład na ten sezon, mieliśmy nadzieję, że ten zespół zdobędzie awans do ekstraklasy. Przypominam sobie jednak opinie, że wiele osób zwracało uwagę, że są kluby, które mają bardziej doświadczonych zawodników. To jest prztyczek wobec mojej osoby, bo na końcu sezonu okazało się, że wiele osób miało racje. Doświadczeni zawodnicy w dużej mierze przesądzili o losach finałowej rywalizacji. Grzegorz Kukiełka, Marcin Nowakowski czy Jakub Dłuski - faktycznie w tych małych rzeczach byli od nas lepsi - przyznaje trener FutureNet Śląska.

W każdym spotkaniu finału gracze z Dolnego Śląska tracili więcej piłek niż rywale. Mieli też gorszą skuteczność z gry.
- Przystępowaliśmy do ćwierćfinałów jako zespół, który najrzadziej tracił piłkę, ale w play-off te statystyki był znacznie gorsze. Od początku fazy pucharowej mówiłem o tym jak o najważniejszej rzeczy. Ja wolałem rzut, akcję do kosza niż stratę. My pewne rzeczy, ćwiczymy, ale podczas meczów pojawia się czynnik ludzki – mówi Radosław Hyży.

- Małe rzeczy zdecydowały o wyniku finałowej rywalizacji. Zaimponowali mi niektórzy gracze Astorii, którzy wykazali się dużą konsekwencję w graniu, a w najważniejszych momentach potrafili trafić do kosza, bo o to chodzi w koszykówce - wyznaje trener FutureNet Śląska.

- W trzecim spotkaniu finału straciliśmy nieco z płynności gry, którą prezentowaliśmy we Wrocławiu. To był jednak taki mecz. Spotkanie o wysoką stawkę, w którym bardzo ważne było doświadczenie zawodników. Każdy w tym zespole coś wnosił. To było naszą siłą. Nie otrzymaliśmy żadnych indywidualnych statuetek na koniec rundy zasadniczej, ale na koniec sezony to my możemy się cieszyć z wygrania ligi – zauważa Grzegorz Skiba.

- Każde ze spotkań finałowych miało innego bohatera. Zdaniem kibiców zgromadzonych w Artego Arena, ale także moim, MVP finałów był Marcin Nowakowski. Bez trójek Bartosza Pochockiego nie byłoby zwycięstwa Enea Astorii w Bydgoszczy. Za mecz numer dwa wyróżniłbym Łukasza Frąckiewicza, a za pierwszy Jakuba Dłuskiego. To tylko pokazuje, jak wielu graczy wpłynęło na zwycięstwo Astorii w finale – wymienia szkoleniowiec FutureNet Śląska.

Finałowa rywalizacja w pierwszej lidze cieszyła się dużym zainteresowaniem ze strony kibiców. We Wrocławiu kibice wypełnili halę AWF, w Bydgoszczy frekwencja w Artego Arena była jeszcze lepsza. - Przygotowywaliśmy się na to od worku ponieważ wiedzieliśmy, że bilety na trzeci mecz finału sprzedały się w kilka godzin. Przez cały tydzień mogliśmy się z tym oswoić. Obecność kibiców na trybunach wyzwoliła w nas dodatkową energię – stwierdza kapitan Enea Astorii Michał Aleksandrowicz.

- Przyjemnie jest grać dla takiej publiczności. To dodatkowa mobilizacja, dreszczyk, adrenalina, która pcha do przodu, aby zdobywać punkty, dobrze grać. Bardzo dziękuję kibicom za przybycie i wspieranie nas przez cały sezon, a najbardziej w play-off – uzupełnia Grzegorz Kukiełka.

Jeszcze kilka minut po końcowej syrenie prezes Bartłomiej Dzedzej chodził po boisku niedowierzając, że druga po rundzie zasadniczej Enea Astoria wywalczyła awans. - Cały czas nie wierzę, w to co się stało. To jakiś piękny sen. Bardzo długo o to walczyliśmy. Ci wszyscy ludzie, którzy przychodzili na mecze Astorii przez te wszystkie lata, byli naszym napędem. To oni motywowali nas do tego, aby iść do przodu. To jest sukces naszych koszykarzy, sztabu, sponsorów, ale także kibiców, bo to oni dodawali nam energii – stwierdza prezes bydgoszczan.

- Kibice byli z nami zawsze i to jest piękne. Za to im jestem bardzo wdzięczny. Ja sam wywodzę się z trybun, sam byłem kibicem. My naprawdę kochamy Astorię. To nie jest praca a pasja – zauważa Dzedzej, który z powodu finałowych emocji obudził się grubo przed piątą. – Miałem możliwość się wyspać, ale nie zdołałem. Wszystko we mnie buzowało – stwierdza prezes klubu znad Brdy.

- Nie dam sobie powiedzieć, że jesteśmy przegrani. Uważam, że zespół dorósł i grał dobrze. W finale spotkały się dwa zespoły, z których jeden był lepszy w małych rzeczach. Te małe rzeczy najciężej wytrenować. Jeśli chodzi o moich zawodników, to jestem dumny z całego sezonu, bo codziennie trenowali naprawdę sumiennie. Efekt końcowy nie jest taki, jaki byśmy chcieli, ale nie dam sobie powiedzieć, że to był sezon przegrany, choć na pewno można było osiągnąć więcej – kończy trener wicemistrzów pierwszej ligi Radosław Hyży.

udostępnij