Dominik Derwisz: Play-off? Nie zapeszajmy

- Dążymy do ósemki, lecz nie chcemy wyprzedzać zdarzeń, bo pozostałe drużyny mają podobny plan - mówi trener Wikany Startu Lublin, Dominik Derwisz.
news Zdjęcia | mksstartlublin.pl

Żałuje pan, że Tomasz Wilczek zakończył karierę?

- Ale to już było jakiś czas temu…

Zgadza się, ale Wikana Start w ostatnich tygodniach kojarzona jest głównie, dzięki dobrej postawie Łukasza i Marcela Wilczków. Pierwszy gra na obwodzie, drugi pod koszem, więc niski skrzydłowy o tym nazwisko pewnie by się panu jeszcze przydał.

- Tomek grał u nas w Lublinie tylko gościnnie. Skoro pan jedna o nim wspomniał, to serdecznie go pozdrawiam, bo znamy się jeszcze z czasów kadetów. Czy żałuję, że zakończył karierę? W tym momencie nie, bo jednak wiek robi swoje, ale dziesięć lat młodszego Tomka chętnie widziałbym w naszym zespole.

Przyzna pan jednak, że Wikany Startu bez dwóch Wilczków trudno sobie wyobrazić.

- Niewątpliwie tak, ale w każdym zespole są zawodnicy, bez których trener miałby problem z właściwą rotacją w zespole. Takimi zawodnikami w Śląsku są Paweł Kikowski i Marcin Flieger, w Kutnie Dawid Bręk oraz Jakub Dłuki i można wymieniać tak dalej. W Lublinie akurat nałożyła się do tego zbieżność nazwisk. Niewątpliwie są to jednak wybijające się postacie w naszym zespole.

Po dojściu Marcela Wilczka Wikana Start zaczęła grać lepiej. Prowadzony przez pana zespół nie tylko zaczął seryjnie wygrywać mecze, ale przede wszystkim poprawił styl gry.

- Na przełomie października i listopada dokonaliśmy łącznie sześciu zmian w składzie. Trzech zawodników do nas przyszło, a trzech odeszło. Wtedy pisał pan nawet, że jak nie przeprowadzamy jakiś ruchów kadrowych, to przegrywamy mecze. Niewątpliwie Marcel nam bardzo pomógł, ale czasami tak jest, że przyjście zawodnika na newralgicznej diametralnie odmienia oblicze zespołu. Tak było w naszym przypadku.

Znany pan jest z tego, że za wszelką cenę nie chce być trenerem lublinian, ile razy w tym sezonie oddawał się pan do dyspozycji zarządu klubu?

- W tym sezonie ani razu. Rozmawiałem tylko z prezesem Arkadiuszem Pelczarem, co zrobić, aby pobudzić tę drużynę. Nie ukrywam, że zastanawialiśmy się nad różnymi sposobami wyjścia z kryzysu, ale ostatecznie podjęliśmy decyzję o zmianach personalnych. Dokonaliśmy roszad, które wyszły na naszą korzyść.

Przyglądając się reakcji trybun i przysłuchując komentarzom części widzów podczas meczu ze Zniczem Basket, dało słyszeć się głosy, że ręce same składały się do oklasków. To rzeczywiście było wasze najlepsze spotkanie w sezonie?

- Bardzo cieszy mnie taka reakcja kibiców. Na pewno w ataku to były nasze najlepsze zawody. Graliśmy skutecznie, konsekwentnie, szybko i co niezwykle ważne pomysłowo. Za obronę tak dobrej recenzji już bym nie wystawił. Czasami gdzieś uciekała nam koncentracja, nawet nieznaczne spóźnienia w defensywie skutkowały celnymi trójkami ze strony rywali. Niby przez większość meczu prowadziliśmy piętnastoma punktami, ale sami doświadczyliśmy już tego, że taka w przewaga w koszykówce nic nie znaczy. Dwie, trzy minuty i rywal może odrobić straty. Nam wyszło takie spotkanie z AZS Radex, w którym na pięć i pół minuty przed zakończeniem meczu przegrywaliśmy siedemnastoma punkami, a mimo to w regulaminowym czasie gry potrafiliśmy wygrać. Dlatego cały czas musimy o tym pamiętać.

Dzięki udanej rundzie rewanżowej Wikana Start ma niepowtarzalną szansę awansować po raz pierwszy w historii do fazy play-off. Wykorzystacie tę okazję?

-  Chciałbym, aby tak było. Nie chciałbym jednak na ten temat spekulować, bo od paru kolejek to pytanie zadają mi dziennikarze. Dążymy do ósemki, lecz nie chcemy wyprzedzać zdarzeń, bo pozostałe drużyny mają podobny plan. W pewnym momencie sezonu udało nam się wygrać cztery ważne mecze z drużynami, które tak jak my walczą o ósemkę, ale w tym czasie czołówka rozgrywek akurat przegrywała, a nasi najgroźniejsi rywale również gromadzili punkty. Proszę zwrócić uwagę, że jedenasty zespół do trzeciego traci zaledwie trzy punkty, siłą rzeczy wiele może się jeszcze wydarzyć. Początek marca będzie kluczowy dla nas i całej ligi. W tym czasie zaplanowano trzy kolejki w osiem dni, wiele powinno się więc wyjaśnić.

Tomasz Celej kilka razy, także w tym sezonie, zapowiadał zakończenie kariery, ale na boisku nadal możemy go zobaczyć. Co takiego robi klub, aby zachęcić go do pozostania w drużynie?

- To są suwerenne decyzje Tomka. One wynikają z jego odczuć, sygnałów dochodzących z organizmu, tudzież samopoczucia. Tomek przez cały sezon gra „na jednej nodze”, bo kontuzja ścięgna Achillesa raz doskwiera mu bardziej raz mniej. Gdyby nie ten uraz to z pewnością nie zastanawiałby się nad zawieszeniem butów na kołku. To tytan pracy, człowiek, który mimo kilkudziesięciu lat gry w koszykówkę, nie odstaje od młodszych rówieśników, a czasem ich wręcz przewyższa. Jeśli Tomka będą omijały kontuzje, to na takim poziomie jest w stanie zagrać jeszcze trzy lata.

Ktoś kiedyś żartował, że Tomasz Celej zawsze zdrowieje na mecze ligowe

- Trudno się z tym nie zgodzić. Jego mogą boleć Achillesy, może nie trenować kilka dni, ale sportowa rywalizacja nakręca go na tyle, że zaciska zęby i wychodzi na boisku. W pewnym wieku zawodnicy dobrze znają swój organizm. Wiedzą, kiedy mogą odpuścić trening, kiedy trenować z większym obciążeniem niż zwykle. My jako trenerzy doskonale zdajemy sobie z tego sprawę. Wiemy, że Tomek nowych umiejętności już nie nabędzie, ale przy dobrej fizycznej formie jego możliwości w zupełności wystarczają na poziom pierwszej ligi.

 

Rozmawiał Adam Wall

udostępnij