Jarosław Krysiewicz: Gorzej już być nie może

- Niby mamy zawodników doświadczonych, którzy grali nie tylko w Polsce, ale na boisku gdzieś to wszystko ucieka. Musimy coś z tym zrobić. My już nie możemy grać gorzej - mówi szkoleniowiec AZS WSGK POLFARMEX Kutno, Jarosław Krysiewicz.
news

AZS WSGK POLFARMEX Kutno to absolutny debiutant w pierwszej lidze. Klub jeszcze nigdy w swojej historii nie grał na tym szczeblu rozgrywek, ale w składzie ma kilku zawodników z przeszłością w Tauron Basket Lidze lub nawet reprezentacji Polski. Akademicy do tej pory wygrali tylko jedno z czterech spotkań, na skutek czego powoli oddalają się od czołówki. W starciu z MKS Dąbrowa Górnicza podopieczni Jarosława Krysiewicza wywalczyli komplet punktów, dzięki dwóm celnym rzutom wolnym wykonanym przez Adama Linowskiego. W swoim ostatnim meczu ligowym koszykarze AZS wykorzystali jednak tylko 7 z 19 prób za jeden punkt i przegrali ze Zniczem Basket w Pruszkowie.

Przyzna pan, że trzydziestosiedmioprocentowa skuteczność z osobistych na tym poziomie to bardzo słaby wynik.


- Nie da się tego ukryć. Tym bardziej szkoda, że nie trafiliśmy pięciu kolejnych wolnych w ostatnich dwóch minutach, a to mogło dać nam nawet remis. Jest wiele rzeczy, które robimy źle. Teraz należy się zastanowić, jak to ma dalej wyglądać, bo drużyna przed sezonem prezentowała się zupełnie inaczej. Gdy jednak doszedł stres meczowy, związany z rozgrywkami ligowymi, przestaliśmy grać.


Nie da się ukryć, że dyspozycja AZS w meczach kontrolnych była zupełnie inna. Podczas okresu przygotowawczego pana zespół nie tylko ogrywał drużyny zaliczane do czołówki rozgrywek pierwszej ligi, ale rywalizował także jak równy z równym z klubami Tauron Basket Ligi.


- To wszystko siedzi gdzieś w głowach chłopaków. Pokazał to także nasz ostatni mecz z Dąbrową Górniczą, który wygraliśmy, lecz przez 35 minut graliśmy słabo. Na pięć minut przed końcem, gdy wydawało się, że mecz jest już przegrany, nagle się okazało, że stać nas na lepszą skuteczność i bardziej szczelną obronę. Wtedy poszliśmy na całość. Przestaliśmy kalkulować, obawiać się, co będzie, jak nie wykorzystamy akcji. Takie mecze nie zdarzają się jednak często. Zawodnicy chyba myśleli, że w Pruszkowie uda im się to powtórzyć, a co z tego wyszło widać po końcowym wyniku.

 
Swoim zaangażowaniem i determinacją w grze także ustępujecie rywalom. Właśnie z tych dwóch powodów prowadzony przez pana zespół przegrał w Lublinie i w Pruszkowie, a więc drużynami ze środka ligowej stawki.

 
- Dokładnie, zdeterminowani do walki byli zwłaszcza koszykarze Znicza Basket. Nie jest tajemnicą, że są mocno osłabieni kadrowo, ale wiarą we własne siły z nami wygrali. Nie grali jakiejś kosmicznej koszykówki, tylko po prostu bardziej chcieli. Nam tego cały czas brakuje. Przykład ze środowego meczu, piłka kilka razy leżała pod naszym koszem, a nasi obwodowi gracze byli blisko. Trzeba było się tylko po nią rzucić, ale my tego nie potrafiliśmy, w efekcie czego zbiórki padały łupem koszykarzy z Pruszkowa. Cały czas twierdzę, że to wszystko wynika z problemów mentalnych zawodników. Już po spotkaniu ze Zniczem Basket wyjaśniliśmy sobie parę rzeczy w szatni. To nie może tak dłużej wyglądać, z czego moi gracze doskonale zdają sobie sprawę. Mecz z Toruniem jest spotkaniem decydującym, jeżeli podczas niego nie pokażemy charakteru, to niestety będzie trzeba pomyśleć o jakiś ruchach.


Ma pan na myśli ruchy kadrowe, czy też jakieś kary finansowe?


- W tej chwili ciężko mi na to pytanie odpowiedzieć. Wolałbym, abyśmy nigdy nie musieli sięgać po takie kroki. W przypadku porażki trzeba jednak wstrząsnąć drużyną. Brakuje nam lidera. Takiego człowieka, który całe towarzystwo weźmie w garść i nim potrząśnie. Bez takiego mentalnego lidera w grach zespołowych jest bardzo ciężko. My się borykamy z tym problemem od początku ligi.


Paradoksalnie doświadczonych zawodników z charakterem i zadatkami na bycie przywódcą nie brakuje w pana zespole. Wydawałoby się, że was ten problem nie dotyczy.


- Może rzeczywiście brzmi to niewiarygodnie, ale mamy z tym problem. Niby mamy zawodników doświadczonych, którzy grali nie tylko w Polsce, ale na boisku gdzieś to wszystko ucieka. Musimy coś z tym zrobić. My już nie możemy grać gorzej, to jest dla mnie jasne i oczywiste. Może poza tym pierwszym spotkaniem z Gdynią, gdzie praktycznie do końca byliśmy w grze. Trzy ostatnie mecze były w naszym wykonaniu jednak złe. Nieważne, że udało się pokonać MKS Dąbrowa Górnicza, chodzi o ogólny obraz gry. Wytrzymaliśmy trzy spotkania wierząc, że chłopcy się obudzą. Na razie nic takiego się niestało, dlatego konfrontacja z Polskim Cukrem SIDEn Toruń to ostatni moment na pobudzenie zespołu. Musimy ten mecz wygrać, podobnie jak następne spotkanie w Szczecinie. W przypadku porażek możemy nawet zapomnieć o play-off, a to przecież jest nasz cel.


Jest w ogóle jakiś zawodnik, z którego gry byłby pan zadowolony? Pytam o to w kontekście Adama Linowskiego. Ten skrzydłowy dołączył  do zespołu w ostatniej chwili i wydawało się, że będzie miał problem z wywalczeniem minut na boisku. Tymczasem gra sporo, wyróżniając się w części statystyk.


- Adam jako jeden z niewielu w tym zespole ma inklinacje do bycia mentalnym liderem. Tylko, że to nie jest człowiek, który zbierze chłopaków i na nich krzyknie. On nie ma takiego charakteru. On wkłada całą swoją energię w grę, a my potrzebujemy kogoś kto jako zawodnik wstrząśnie drużyną. Trener jest tylko z boku, a podczas meczu ma niewiele czasów. Zresztą jak drużyna z Pruszkowa brała czas, to z reguły nas dochodziła, bądź wychodziła na prowadzenie. Po naszych czasach często graliśmy gorzej. W tym jest cały problem.


Podczas ostatniego meczu ligowego nie skorzystał pan z Michała Marciniaka, który całe zawody przesiedział na ławce rezerwowych, dlaczego?


- Na ostatnim meczu z Dąbrową Górniczą Michał doznał nieszczęśliwego urazu. Po prostu ktoś z drużyny przeciwnej zahaczył palcem o jego oko i wolałem nie ryzykować jego zdrowia. W Pruszkowie na pewno by nam się przydał, bo przy obronie strefowej rywali, potrzebowaliśmy celnych rzutów z dystansu. Dobrze, że wrócił jednak do nas Krzysiek Jakóbczyk, który za grzech z poprzedniego sezonu był zawieszony na trzy pierwsze mecze. Michał powinien być już zdolny do gry w sobotę, dzięki czemu zwiększy się możliwość rotacji. W zespole mamy też Marcina Strzeleckiego, który dostanie swoją szansę, ale akurat paradoksalnie im będzie większa rotacja na obwodzie, tym łatwiej wkomponuje się on w różne ustawienia.


Pan w Kutnie pracuje dopiero od wakacji, ale zapewne pamięta zaciętą rywalizację AZS z SIDEnem podczas finałów grupy A drugiej ligi. Wyczuwa pan większe wymagania kibiców w związku z tym spotkanie, czy akurat nie ma to znaczenia?


- Zawodnicy na pewno pamiętają z kim grali o awans, a właściwie walczyli, bo o sukcesie AZS przesądziło piąte spotkanie, dlatego mam nadzieję, że to zmobilizuje zespół jeszcze bardziej. Zwłaszcza, że gramy w Kutnie, gdzie można się spodziewać pełnej hali. Być może przyjadą też fani z Torunia, atmosfera więc będzie. Trzeba zrobić wszystko, abyśmy w tych warunkach wywalczyli komplet punktów. Zależy mi nie tylko na wygranej. Chcę, aby zespół pokazał charakter. Na razie mieliśmy go tylko w dwóch kwartach meczu ze Startem Gdynia oraz pięciu ostatnich minutach z MKS Dąbrowa Górnicza. To stanowczo za mało.


Jest pan człowiekiem z zewnątrz, który rozwój koszykówki w Kutnie obserwuje dopiero od niedawna. Wyczuwa pan w tym mieście specyficzny klimat do tego sportu?

 
- Ludzie w tym mieście pokochali koszykówkę. Jeżdżą za nami, nawet w środku tygodnia, a my nie potrafimy się im za to odwdzięczyć. Atmosfera jest naprawdę dobra. Poczynając od prezesa, a kończąc na osobach przygotowujących halę do gry. Ci ludzie robią po prostu to, co kochają. Wszystko jest zawsze dopięte na ostatni guzik i tylko szkoda, że na razie nie potrafimy przekuć tego na zwycięstwa, bo można przegrać mecz, ale liczy się też sam styl gry.

udostępnij