Sokół pofrunął po rekord klubu

Zespół Sokoła Łańcut na zapleczu ekstraklasy gra nieprzerwanie od ośmiu sezonów. W środę podczas konfrontacji z drużyną Sudetów Jelenia Góra zawodnicy Dariusza Kaszowskiego ustanowili nowy rekord klubu. Jeszcze nigdy w historii nie zwyciężyli rywali różnicą 58 punktów.
news

Klub z Podkarpacia w pierwszej lidze zadebiutował w sezonie 2004/2005 i jako jedyny zespół gra w niej nieprzerwanie od ośmiu lat. Przez cały czas pod wodzą tego samego trenera, który w Łańcucie jest człowiekiem instytucją. Dariusz Kaszowski to nie tylko szkoleniowiec, ale także organizator i doskonały strateg. Nie przykłada jednak większego znaczenia do rekordów, bądź magii liczb. W starciu z beniaminkiem rozgrywek jego podopieczni osiągnęli jednak największą przewagę w historii, jeszcze nigdy nie ograli rywali różnicą 58 punktów. - Na pewno jest to nasze największe zwycięstwo w pierwszej lidze. Czy w ogóle w historii klub? Tego nie wiem, musiałbym zapytać tatę Jurka Koszuty, który takimi sprawami interesuje się od lat - mówi Dariusz Kaszowski. Od razu szybko jednak zaznacza. - Dla nas najważniejsze jest zwycięstwo. Jego rozmiary to sprawa drugorzędna. W pewnym momencie kibice domagali się trzycyfrowego wyniku, mogłem brać czasy, przerywać grę, ale po co? Co by nam to dało? W moim przekonaniu nic - tłumaczy szkoleniowiec Sokoła.


Pierwsza kwarta meczu w Łańcucie nie zapowiadała pogromu, bo po dziesięciu minutach gry był remis 20:20. - Wymuszali dużo fauli, po których często wykonywali rzuty wolne, w sumie dziesięć. Do tego doskonale wykorzystywali nasze błędy w obronie - chwali rywali opiekun podkarpackiego zespołu. - Później zmieniliśmy jednak obronę. Zmuszając ich do błędów. Często musieli oni rzucać pod presją upływającego czasu, bądź nawet popełniali błąd 24 sekund. Kluczem było zatrzymanie Łukasza Niesobskiego, który jest liderem tego zespołu na obwodzie - dodaje Kaszowski.

 
Po dwudziestu minutach zawodów gospodarze prowadzili 44:26, wygrywając drugą kwartę 24:6. Pomimo tego Sudety na początku kolejnej odsłony się nie poddały. Jeleniogórzanie zmniejszyli straty do czternastu punktów, po czym stanęli. - Długo jestem trenerem, ale pierwszy raz w życiu spotkałem się z czymś takim. Po prostu stanęliśmy po obu stronach parkietu. Będę o tym wszystkim jeszcze nie raz rozmawiał z zawodnikami, bo do tej pory ciężko jest mi dojść do siebie - przyznaje trener Sudetów Ireneusz Taraszkiewicz. - Rzeczywiście rywale w połowie trzeciej kwarty spuścili głowy, choć wcześniej próbowali, szarpali, tylko im to nie wychodziło - relacjonuje Kaszowski.


Ostatnie trzy kwarty gospodarze wygrali aż 78:20, tylko pojedyncze punkty tracąc po rzutach z gry. W obu zespołach w końcówce grali głównie rezerwowi, dzięki czemu w pierwszej lidze zadebiutował m.in. 17-letni wychowanek Sokoła Piotr Jeger (2 pkt i 1 asysta). Szansę na grę w Sudetach dostali też wszyscy zawodnicy wpisani do protokołu meczowego. - Nie da się ukryć, że nasza ławka rezerwowych wygląda mizernie. Chciałem jednak, aby koszykarze przekonali się, na jakim obecnie są poziomie. Wielu z nich potrzebuje jeszcze niejednej tego typu lekcji - analizuje Taraszkiewicz.

 
Październik jest zresztą miesiącem, w którym na pierwszoligowych parkietach często zdarzają się tego typu spotkania. W sezonie 2008/2009 w Rzeszowie miejscowa Resovia przegrała z ŁKS Łódź 26:103, w trzech kwartach rzucając w sumie tylko 12 punktów. Wskaźnik Evaluation całego zespołu gospodarzy, późniejszego spadkowicza, wyniósł zaledwie 1, a skuteczność z dystansu 4 procent. W tym samym sezonie, tylko tydzień wcześniej, Sokół zaprezentował zaś najlepszą defensywę w swojej historii, wygrywając na własnym parkiecie z Resovią 71:32. Dwa lata temu, także na Podparpaciu, Sudety Jelenia Góra uległy w Krośnie miejscowym Delkatesom Centrum PBS Bank MOSiR, ale z powodu problemów organizacyjnych na mecz przyjechały w rezerwowym składzie, w tym bez trenera Taraszkiewicza. - Gorzej już być nie może. Albo się odbijemy od dna, albo trzeba się będzie zdecydować na jakieś ruchy kadrowe. Nie da się jednak ukryć, że krezusami w tej lidze nie jesteśmy, dlatego nad każdym wzmocnieniem musimy się zastanowić trzy razy - tłumaczy opiekun Sudetów. Z drużyną z Jeleniej Góry przez kilka tygodni trenował Tim Rossy, Kanadyjczyk o polskich korzeniach nie zdołał jednak wyrobić na czas wszystkich wymaganych dokumentów i musiał pożegnać się z kolegami. Pod uwagę brany był też Tomasz Prostak, ale z nim klub nie doszedł do porozumienia finansowego. - W grę wchodzą jeszcze dwaj gracze. Ich nazwisk na razie jednak nie zdradzę. Ewentualnych ruchów kadrowych nie będzie jednak w najbliższych dniach - kończy Taraszkiewicz.

udostępnij