Maciej Raczyński: Trener nie nosi za nami piłek

- Ten czas, kiedy byliśmy zdziesiątkowani przez kontuzje mija. Jurek Koszuta powoli zaczyna biegać, jeszcze lepiej czuje się Maciej Majcherek. Do tego wraca jego brat Michał. Coraz bliżej jest więc dzień, w którym w końcu wystąpimy w pełnym składzie - mówi obrońca AZS Radex Szczecin, Maciej Raczyński.
news

AZS Radex Szczecin spośród wszystkich pierwszoligowych drużyn rozegrał najwięcej spotkań wyjazdowych. Z jedenastu meczów wygraliście tylko jeden. Punkty straciliście także w Pruszkowie. Na pocieszenie udało się uratować wynik dwumeczu, bo w ostatniej sekundzie z dystansu trafił Łukasz Pacocha.


- Zobaczymy, jak rozwinie się sezon. Miejmy nadzieję, że na koniec rundy zasadniczej będziemy mieli tyle samo punktów co Znicz Basket, a wtedy rzut Łukasza Pacochy będzie dla nas niezwykle ważny. W czwartej kwarcie walczyliśmy do końca o jak najlepszy wynik, ale dwa czynniki zadecydowały o naszej porażce. Przede wszystkim brak zastawienia na bronionej tablicy oraz niewykorzystane sytuacje rzutowe. Mieliśmy sporo otwartych pozycji na obwodzie, tylko nie potrafiliśmy ich wykorzystać. Gdybyśmy chociaż połowę z nich trafili, to wynik byłby zupełnie inny. Niestety słaba skuteczność na wyjeździe sprawiła, że mecz nie ułożył się po naszej myśli.


O porażce Akademików zadecydowała trzecia kwarta. Gospodarze wygrali ją 23:12, dzięki czemu na dziesięć minut przed końcem prowadzili różnicą siedemnastu punktów. Rywale czymś was zaskoczyli, czy też AZS nie mógł złapać właściwego rytmu.


- Pierwsza połowa w naszym wykonaniu była niezła. Później na moment zabrakło koncentracji, a Znicz basket potrafił to wykorzystać. To nie przypadek, że w Pruszkowie jeszcze nikt nie wygrał. Rywale trafili kilka rzutów z dystansu i półdystansu i to dodało im skrzydeł. Nas sprowadziło na ziemię. Później w końcu zaczęliśmy bronić. Udało się odrobić część strat, ale na więcej nie starczyło już czasu. Z tego powodu wynik był taki a nie inny.


Na większość spotkań przyjeżdżacie dzień przed meczem, macie więc okazję do zapoznania się z halą, na której będziecie rozgrywać swoje spotkania. W Szczecinie AZS potrafi wygrać z każdym, na wyjeździe prezentuje jednak tylko połowę tego potencjału. Co się takiego dzieje z drużyną Akademików, gdy gra poza macierzystym obiektem?


- Rzeczywiście do tej pory tylko raz wygraliśmy na wyjeździe. Terminarz nie był też dla nas najlepszy. Ze względu na mistrzostwa Europy w pływaniu w pierwszej rundzie rozegraliśmy tylko pięć spotkań u siebie. Dużo podróżowaliśmy, przez co nie zawsze był czas na poprawienie szwankujących elementów. Do innych miast staramy się przyjeżdżać, jak najwcześniej się da. W Pruszkowie także trenowaliśmy. Udało się obrzucać kosza, ale czasem to za mało. Nie trafiliśmy kilka rzutów z dystansu, dlatego przegraliśmy mecz. Przed nami kolejny ważne zawody, tym razem z Polskim Cukrem SIDEn Toruń. U siebie jeszcze nie przegraliśmy i zrobimy wszystko, aby przedłużyć tę serię.


Pierwszy raz ma pan okazję grać w jednym zespole z Łukaszem Pacochą, czyli zawodnikiem, który w pierwszej lidze wyróżnia się od lat. U boku takiego koszykarza znacznie ciężej o minuty. Nie zawsze łatwo również o piłkę, bo przecież Pacocha nie boi wziąć w swojej ręce odpowiedzialności za końcowy wynik. Jak odnajduje się pan w tej sytuacji?


- Dla mnie nie jest to problem. Dla Łukasza chyba również. Trener przydziela nam konkretne zadania do wykonania, każdy ma więc swoje miejsce na boisku. W zależności od sposobu rozgrywania piłki w ataku, raz dobrą okazję do rzutu mam ja, innym razem Łukasz. To normalne. Mi z Łukaszem pracuje się bardzo dobrze. Do drużyny AZS dołączyłem jako ostatni i właśnie Łukasz pomógł mi najwięcej. Obaj z optymizmem patrzymy w przyszłość, bo sporo spotkań przed nami. Będzie więc szansa na poprawienie naszego bilansu.


Każdy rozmówca związany z AZS od samego początku rozgrywek starał się podkreślić, że najważniejsza będzie runda rewanżowa. W niej rzeczywiście rozegracie dużo spotkań w roli gospodarza. Pana zdaniem to zapewni sukces, jakim będzie awans do play-off?


- Nie ma co ukrywać. Halę mieliśmy wyłączoną z użytku, co zmusiło nas do jeżdżenia po Polsce. Sporo mieliśmy tych podróży, co nie pomaga w odbudowywaniu formy. Do tego nie były to krótkie wyjazdy. To, że lepiej gramy we własnej hali potwierdzają statystyki, ale także sami rywale. Osiem spotkań w Szczecinie pozostało nam do końca rundy zasadniczej. Jeżeli podtrzymamy naszą dyspozycję do samego końca, to ósemka jest realna.


Z optymizmem patrzycie w przyszłość nie tylko ze względu na dużą liczbą spotkań w Szczecinie. Do gry powoli wracają kontuzjowani zawodnicy. Ostatnio dołączył Karol Pytyś. Coraz lepiej czują się bracia Majcherkowie oraz Jerzy Koszuta.


- Bardzo na to liczymy. Ten czas, kiedy byliśmy zdziesiątkowani przez kontuzje mija. Jurek powoli zaczyna biegać, jeszcze lepiej czuje się Maciej Majcherek. Do tego wraca jego brat Michał. Coraz bliżej jest więc dzień, w którym w końcu wystąpimy w pełnym składzie. Kontuzje to część sportu. Musieliśmy sobie z tym poradzić, choć nie było łatwo.


Niespełna 24-letni Wojciech Zeidler to najmłodszy szkoleniowiec w lidze. W AZS Radex nie ma wielu zawodników młodszych od niego, czy to oznacza, że to trener musi wam przynosić piłki na trening?


- Znaliśmy Wojtka od początku. Najpierw był drugim trenerem. On wniósł do tego zespołu bardzo dużo pozytywnej energii. To młody szkoleniowiec, ale wiedze o koszykówce ma sporą. Ma też swoją wizję i swoje zasady. Na każdym kroku się ich trzyma, co jest bardzo ważne. Nieważne, że jest młodszy ode mnie. Jest moim trenerem i mam do niego szacunek.

 

AW

udostępnij