Grupa A: ŁKS w półfinale, dzięki czwartej kwarcie

ŁKS Łódź ostatnim półfinalistą mistrzostw Polski juniorów. Najlepszy zespół w kategorii kadetów w 2008 roku po bardzo zaciętym meczu zwyciężył MKS Pruszków 67:55. O porażce gospodarzy finałowego turnieju zadecydowało osiem minut czwartej kwarty, podczas których zespół Tomasza Kwasiborskiego nie zdobył punktów.

zobacz statystyki meczu

Po zakończeniu czwartkowego spotkania z SKM Zastal Zielona Góra trener ŁKS-u Robert Zając, mimo zwycięstwa, narzekał na skuteczność swoich graczy na hali Znicza w Pruszkowie. Po cichu liczył, że przełamanie nastąpi w konfrontacji z MKS-em Pruszków. - Nie można zagrać trzech słabych meczów w turnieju finałowym. Podczas tej imprezy często nie poznawałem swojego zespołu. W piątek było już lepiej, co nie znaczy, że nie stać nas na więcej - wyznał trener ŁKS-u Robert Zając.

Jego podopieczni przez większą część meczu prowadzili z MKS-em Pruszków wyrównaną walkę. Miejscowi do tej konfrontacji podeszli niezwykle prestiżowo, gdyż przed dwoma laty w finale mistrzostw Polski kadetów właśnie drużynie z Łodzi ulegli w finale. - Chcieliśmy podtrzymać dobrą passę i do półfinałów przystąpić jako zespół bez porażki. Niestety w kluczowych momentach uciekła nam koncentracja - narzekał opiekun MKS-u Tomasz Kwasiborski.

Pruszków najwyższe prowadzenie (18:11) osiągnął na zakończenie pierwszej kwarty. W kolejnych częściach meczu miał jednak problem z rozbiciem strefy rywali. Koszykarze MKS-u w całym spotkaniu trafili tylko 4 z 29 rzutów z dystansu, jeden na sam koniec gdy rywale świętowali już wygraną. - Zachowaliśmy wspomnienia z poprzedniego finału kadetów. Wówczas nie potrafili poradzić sobie z naszą strefą Ten element gry w obronie wymierne efekty przyniósł również teraz - cieszył się Zając.

- Polskie zespoły nie lubią grać przeciwko strefie. My także - przyznał Kwasiborski. - Nie mamy szczęścia do zespołu z Łodzi. W bezpośredniej konfrontacji jest remis 2:2. Wierzę, że w przypadku kolejnej konfrontacji, to my wyjdziemy z niej obronną ręką - dodał szkoleniowiec pruszkowian.

Koszykarze ŁKS-u w drugiej połowie starali się grać cierpliwie. Rzadko szybko przechodzili z obrony do ataku, szukając głównie punktów po schematycznie rozegranych akcjach. Z tego powodu łodzianie w ostatnich dwudziestu pięciu minutach meczu popełnili tylko siedem strat, znaczną część po faulach w ataku. Gospodarze często starali się grać z kontry, ale taki sposób zdobywania punktów im nie wychodził. Słabe zawody rozegrali dwaj koszykarze pierwszej piątki Tomasz Duniec i Daniel Jastrzębski. Pierwszy nie trafił żadnego rzutu z gry (0/8), zaś Jastrzębski oprócz kiepskiej skuteczności (1/5) popełnił aż 8 strat.

Przez pierwsze osiem minut czwartej kwarty MKS nie zdobył żadnego punktu. Niemoc gospodarzy przełamał dopiero Michał Sokołowski. ŁKS prowadził wówczas już różnicą jedenastu punktów (61:50).

Szkoleniowiec ŁKS-u w sukces swojego zespołu uwierzył trochę wcześniej. Na trzy minuty przed końcem po ekwilibrystycznej akcji przy linii końcowej łodzian na siedmiopunktowe prowadzenie (57:50) wyprowadził Aleksander Leńczuk. Po tym zagraniu trener Zając mocno wyskoczył w górę i długo wymachiwał z radości zaciśniętą pięścią. - Trener czuje, kiedy jego zespół zaczyna grać lepiej. W tym momencie poczułem, że nasza gra się zazębiła, a ten mecz może zakończyć się po naszej myśli - tłumaczył swoje zachowanie Zając.

Podczas pruszkowskiego turnieju na bóle w kolanie narzeka najskuteczniejszy zawodnik ŁKS-u Bartłomiej Bartoszewicz. Przed meczem z MKS-em wyraźnie kulał, ale na boisku poczuł się wyraźnie lepiej. - To jest niezwykle charakterny chłopak. Nawet gdy coś go boli, stara się o tym zapomnieć i grać dla drużyny. Mam nadzieję, że pomimo drobnego urazu dalej będzie w stanie nam pomagać - mówił Zając.

O finał ŁKS zmierzy się z Czarnymi Słupsk. Drugi w grupie A MKS Pruszków zmierzy się zaś ze Spójnią Stargard. Łodzianie ze swoimi sobotnimi rywalami jeszcze nie mieli okazji się zmierzyć. - Dlatego szans obu stron oceniam 50 na 50 - wyjaśnił krótko Zając.

Pełen uznania dla swoich najbliższych przeciwników jest z kolei trener Kwasiborski. - Spójnia jest wielką niespodzianką tego turnieju. Mam nadzieję, że osiągnęli już apogeum swoich możliwości. To ich olbrzymi sukces i ogromna zasługa trenera Irenerusza Purwienieckiego, który z drużyny o słabych parametrach fizycznych potrafił stworzyć zespół groźny dla wszystkich. Chylę przed nim czoła, jednocześnie mając nadzieję, że to my zagramy w finale - zakończył Kwasiborski.

- Ostatni dzień zmagań grupowych pokazał, że zespoły, które dla zachowania szans na awans do półfinału potrzebowały zwycięstw, poradziły sobie z presją. My rozegraliśmy ostatni mecz w piątek, wierzyłem, że skorzystamy z przykładu poprzedników - podsumował trener ŁKS-u.

Adam Wall

udostępnij