Wróblewski uciszył halę, Spójnia w finale

Rzuty za trzy punkty Bartłomieja Wróblewskiego na półtorej sekundy przed końcem zapewnił Spójni Stargard Szczeciński awans do finałów mistrzostw Polski juniorów. Podopieczni Ireneusza Purwienieckiego pokonali MKS Pruszków 83:82, choć na nieco ponad minutę przed końcem przegrywali siedmioma punktami.

zobacz statystyki meczu

Spójnia do finałowego turnieju awansowała po czterech dogrywkach, po których zwyciężyła Trefla Sopot. Trener ekipy ze Stargardu Szczecińskiego od początku pruszkowskiej imprezy powtarzał, że to spotkanie ukształtowało charakter jego drużyny.

Od samego początku sobotniego półfinału meczu układał się po myśli Spójni. Zawodnicy Purwienieckiego skutecznie wykorzystywali luki w obronie rywali, raz za razem rzucając za trzy punkty. Już po pięciu minutach goście prowadzili 14:6, zdobywając punkty tylko po rzutach za trzy punkty lub wolnych. Spójnia w całej pierwszej kwarcie trafiła sześć trójek, na osiem wykonywanych. - Graliśmy aż za dobrze, cały czas obawiałem się, że wreszcie pojawi się kryzys - mówił uradowany Purwieniecki.

Do przerwy Spójnia utrzymywała jednak przewagę. Po 20 minutach gry MKS przegrywał 31:45, nie trafiając dziewięciu z piętnastu wykonywanych rzutów osobistych. Z wyjątkiem Michała Sokołowskiego słabo wypadli zwłaszcza czterej zawodnicy pierwszej piątki. Ich wskaźnik Evaluation po pierwszej połowie był bowiem ujemny.

Wysoka obrona, często na całym boisku pozwoliła jednak pruszkowianom wyjść na prowadzenie w czwartej kwarcie. Oprócz Sokołowskiego (30 punktów w całym meczu) dobrze grali rezerwowi. 11 punktów uzbierał Michał Wołosz, a Bartosz Soboński 7. Na przełomie trzeciej i czwartej kwarty Spójnia przez trzy i pół minuty nie zdobyła punktu, tracąc dziesięć z rzędu. Po akcjach Wołosza i Sokołowskiego Pruszków wyszedł na dwupunktowe prowadzenie 65:63, które na minutę przed końcem powiększył do siedmiu oczek (80:73). Dwukrotnie w kontrataku mądrze zachował się wówczas Duniec.

Ostatnia minuta należała jednak do Spójni, a właściwie do Bartłomieja Wróblewskiego. Obrońca Spójni na przestrzeni sześćdziesięciu sekund trafił trzy trójki, w tym jedną od tablicy. Zawodnicy Purwienieckiego przegrywali wtedy 79:80. Po wolnych Sokołowskiego i Sobońskiego było 82:80 dla MKS-u, do końca niespełna dziesięć sekund. Wróblewski przez kilka chwil kozłował piłkę, po czym zagrał z jednym z partnerów pick and rolla, rzucił przez ręce obrońcy MKS-u, a piłka wpadła do kosza. - Nie wiem kiedy ochłonę po tym meczu, dalej nie mogę w to uwierzyć. Po prostu rzuciłem do kosza i wpadło - mówił rozpromieniony Wróblewski. - Nie mamy wysokich graczy, dlatego bazujemy na rzucie za trzy punkty. W spotkaniu z Pruszkowem piłka wyraźnie nas słuchała - dodał.

Na 1,5 przed końcem MKS rozpoczął od połowy. Cztery metry od kosza piłkę otrzymał Łukasz Bonarek, ale podwojony przez rywali spudłował. - Nie mogę w to uwierzyć. Nie wiem jak to się stało - zdołał jedynie wydusić z siebie załamany trener gospodarzy Tomasz Kwasiborski.

Razem z bohaterem Spójni cieszyli się rodzice. - Zazwyczaj są na każdym moim meczu, bez względu na to gdzie gramy. Ich obecność bardzo mnie mobilizuje - przyznał Wróblewski.

- Akcje Bartka przejdą chyba do historii młodzieżowej koszykówki. Rzadko zdarza się by ktoś w ostatnich minutach zdobył dziewięć punktów, a jego zespół wygrał dzięki temu meczu. Takie rzeczy tylko w Spójni - śmiał się Purwieniecki.

posłuchaj rozmowy z trenerem Spójni

Adam Wall

udostępnij