Elżbieta Mowlik: Matka Polka w kadrze Polski

- Trzeba się jednak zebrać w sobie i zagrać jak najlepszą koszykówkę. Przede wszystkim dla kibiców, którzy przyjdą na katowicki Spodek oglądać jak najlepszą grę w naszym wykonaniu. Chcemy im dostarczyć trochę radości - mówi przed meczem z Chorwacją Elżbieta Mowlik.
Ciężko jest być matką dwuletniej Amelki i jednocześnie reprezentantką Polski?

- W momencie, gdy zaszłam w ciąże, praktycznie od razu przestałam grać w koszykówkę. Miałam więc ponad roczną przerwę. To bardzo długo. Nie ukrywam, że po ciąży nie śpieszyło mi się do sportu. Jak rozmawiałam z innymi dziewczynami, wszystkie mówiły mi, że nie jest łatwo wrócić. Organizm musi jednak dojść do siebie, na to potrzeba czasu. Wznowiłam treningi indywidualne trzy miesiące po rozwiązaniu, zaś do zespołu dołączyłam w chwili, gdy Amelka ukończyła sześć miesięcy. Tak naprawdę poczułam się lepiej dopiero w tym sezonie. Potrzebowałam normalnego cyklu przygotowawczego, dzięki czemu minione rozgrywki były dla mnie udane. Czy ciężko było pogodzić obowiązki matki z kadrą? Jak się chce, wszystko można zrobić. Choć muszę przyznać, że było nam łatwiej. Wspólnie z mężem jesteśmy w tej szczęśliwej sytuacji, że mama Łukasza nie pracuje.

Rozłąka z dzieckiem nigdy nie jest jednak łatwa…

- Amelka ma świetną opiekę. Gdy wyjeżdżałam, nigdy nie obawiałam się jej zostawić z babcią. Zresztą wspólnie z mężem spędzamy z małą każdą wolną chwilę. Córka jest dla mnie odskocznią. Nie potrafię cały czas mówić o koszykówce, przebywać z osobami z tego środowiska. Musi być coś jeszcze. Mała daje mi tyle energii, że aż chce się trenować. Początki nie są łatwe, głównie ze względu na nieprzespane noce. Bo jednak dziecko budzi się o różnych porach i trzeba mu poświęcić czas.

Czy obecność córki była jednym z warunków pani powrotu do kadry?

- Trener zgodził się na takie rozwiązanie. Fajnie, że tak wyszło. Choć, jakby Amelka miała nie jechać, też nie robiłabym problemów. Dziadkowie naprawdę opiekują się nią bardzo dobrze. Na mojej obecności w kadrze najwięcej korzysta mieszkająca w Krakowie mama. Ponieważ na co dzień mieszkam w Poznaniu, nie ma wielu okazji do widywanie wnuczki. Teraz ma taką możliwość.

Ze względu na wiek mała nie do końca rozumie czas i miejsce, w którym się znajduje. Pomimo to każdy mecz reprezentacji obserwuje z trybun. Jej obecność jest dla pani takim wsparciem?

- Bardzo pomaga. Chcę żeby była ze mnie dumna. Mogła później powiedzieć, że oglądała mamę grającą w mistrzostwach Europy. Na pewno w przyszłości pokaże jej zdjęcia i płyty związane z tym wydarzeniem.

Na jednej z pomeczowych konferencji pojawiła się pani wspólnie z córką. W ten sposób jeszcze bardziej chciała ją pani oswoić z atmosferą tego turnieju?

- Amelka jest strasznie do mnie przywiązana. Kiedyś, gdy tylko byłam przy niej, nie chciała mnie opuścić na krok. Teraz zrobiła się odważniejsza. Już nie ucieka przed dziewczynami z kadry, potrafi do nich podejść. To dobrze, że przebywa w towarzystwie ludzi. Każde tego typu wydarzenie, jak konferencja prasowa, stanowi dla niej kolejne doświadczenie, które powinno zaprocentować w przyszłości.

Wierzyła pani jeszcze w swój powrót do kadry? Czy też po wznowieniu treningów w ogóle się pani nad tym nie zastanawiała?

- Na początku nie myślałam o tym. Chciałam wrócić do koszykówki, bo jednak kocham, to co robię, ale nie zamierzałam podejmować zbyt gwałtownych decyzji. Nie zależało mi na czasie. Nie ukrywam, że powrót do kadry sprawił mi ogromną radość, jeszcze większą z powodu miejsca rozgrywania mistrzostw Europy.

Gra przed własną publicznością, na tak ważnej imprezie, musi być olbrzymim przeżyciem. Coś panią zaskoczyło w związku z atmosferą tego EuroBasketu?

- Już jako kadetka miałam okazję wystąpić w polskich mistrzostwach. To było jednak zupełnie inne przeżycie. Tak jak rozmawiałam z dziewczynami, podczas imprezy w Cetniewie nie czułyśmy tej presji, tych oczekiwań. Wówczas udało nam się wywalczyć brązowy medal, co uważam za swój największy sukces. Przyjeżdżając do Katowic żadna z nas tak naprawdę nie wiedziała, jak to będzie. Spodek to ogromna sala, na której nie miałyśmy okazji nigdy zagrać. Nie spodziewałyśmy się też tak wielu osób na trybunach. Gdy wyszłyśmy na pierwszy mecz z Czarnogórą, nerwy trochę nas zjadły. Gra dla takiej publiczności to jednak wspaniałe przeżycie. Tylko szkoda, że nasze wyniki nie są najlepsze. Mecze z Hiszpanią i Łotwą naprawdę były do wygrania.

Poprzednio miała pani okazję wystąpić na mistrzostwach Europy seniorek w 2005 roku w Turcji. Tamtą imprezę da się jakoś porównać do polskiego EuroBasketu?

- Na pewno lepiej gra się w Polsce. Kibice tworzą atmosferę. Tak jak mówiłam już nie raz, chcemy, aby byli oni naszym szóstym zawodnikiem. Do tego wspierają nas nasze rodziny i znajomi, niezależnie od tego jak układa się sytuacja. To olbrzymie wsparcie. Poziom wielu drużyn na tych mistrzostwach jest zresztą zbliżony, co pokazują wyniki poszczególnych grup. Rosjanki są murowanymi faworytkami od lat, ale na razie spisują się poniżej oczekiwań. My w tym roku dwukrotnie byłyśmy zaś blisko ogrania Łotwy, która wspólnie z Czarnogórą otwiera naszą grupę F. W ćwierćfinale są też Czeszki i Litwinki, czyli drużyny pokonane przez nas w przygotowaniach. Dlatego ta środowa porażka tak boli.

Podczas tegorocznych spotkań sparingowych zdobywała pani dla naszej kadry najwięcej punktów (średnio 13). Z tego powodu wiele osób widziało w pani liderkę reprezentacji. Pani się nią czuła?

- Miałam udany sezon ligowy, do tego rozegrałam nienajgorsze sparingi, ale nie czułam się liderką kadry. Wydaje mi się, że jest nią Ewelina Kobryn. Ja wchodzę na boisko i staram się zrobić wszystko jak najlepiej. Schodząc z boiska nie chcę mieć przeczucia, że nie dałam z siebie wszystkiego.

Udało się spokojnie przespać noce po porażce z Hiszpanią i później z Łotwą?

- Mecz z Niemkami podniósł nas na duchu. Myślałam, że to będzie taki moment, który doda nam skrzydeł, a wraz za tym pójdą kolejne zwycięstwa. Hiszpanki szybko sprowadziły nas jednak na ziemie. Do tego doszedł ten mecz z Łotwą. Po pierwszej połowie byłam wręcz pewna, że go wygramy. Stało się jednak inaczej. Nie wiem, czy to przez stres, czy też zmęczenie, ale kiepsko tu wszystkie śpimy. Nie tylko ja mam z tym problem.

Podczas mistrzostw rozgrywanych w roli gospodarza presja kibiców zwykle jest większa.

- My naprawdę chcemy się pokazać z jak najlepszej strony, nie zawsze jednak wychodzi. Ludzie nas znają i oczekują dobrej gry. Do tego czytamy komentarze w internecie, które nie zawsze są przychylne. Ja staram się tego nie robić, aby jeszcze bardziej się nie denerwować. Podczas gry poza Polską te przeżycia są znacznie mniejsze. Mi jest szkoda tych wszystkich kibiców. Oni spisują się bez zarzutu, my niestety pokazujemy średnią koszykówkę.

Do zakończenia zmagań w grupie F pozostały wam jeszcze dwa spotkania. Los kadry w tym momencie zależy jednak od innych. To nie demobilizuje?

- Przed każdym meczem mamy to samo nastawienie. Chcemy wygrać, niezależnie od tego kto stoi po drugiej stronie parkietu. Nie da się ukryć, że porażka z Łotwą mocno popsuła humory w zespole. Trzeba się jednak zebrać w sobie i zagrać jak najlepszą koszykówkę. Przede wszystkim dla kibiców, którzy przyjdą na katowicki Spodek oglądać jak najlepszą grę w naszym wykonaniu. Chcemy im dostarczyć trochę radości. Jeżeli wygramy jutro z Chorwacją, z Francją zapowiada się zacięte spotkanie.

udostępnij