Agnieszka Szott: Coś w nas pękło

- Cały czas analizuje w mojej głowie, dlaczego nam nie wyszło. Gdzie leżał problem, gdzie zawaliłyśmy. Pytań jest dużo, a niewiele sensownych odpowiedzi. Nie da się ukryć, że w pewnym momencie coś w nas pękło - przyznaje reprezentantka Polski Agnieszka Szott.
To nie był wymarzony początek mistrzostw Europy w wykonaniu naszej kadry. Polki w pierwszym spotkaniu EuroBasketu uległy Czarnogórze 53:70. Rozmawiamy późnym wieczorem w sobotę, emocje związane z tym spotkaniem choć trochę opadły?

- Cały czas analizuje w mojej głowie, dlaczego nam nie wyszło. Gdzie leżał problem, gdzie zawaliłyśmy. Pytań jest dużo, a niewiele sensownych odpowiedzi. Nie da się ukryć, że w pewnym momencie coś w nas pękło. Niby robiłyśmy fajne akcje w obronie, wymuszając np. błąd pięciu sekund, ale nie zamieniliśmy ich na punkty w ataku. Zwykle mówi się, że jaka gra w obronie, taka dyspozycja w ataku. Niestety tego dnia tak nie było.

Po nerwowym początku spotkania wydawało się, że opanowałyście już emocje. Udało się nawet wyjść na prowadzenie, lecz znowu coś się zacięło.

- Też miałam takie przekonanie, W mojej głowie pojawiła się nawet myśl „mamy je”. Niestety zbyt szybko. Jeszcze w drugiej połowie znowu odżyły nadzieje. Udało nam się zniwelować stratę do sześciu punktów i znów czegoś zabrakło.

Dla wielu z kadrowiczek było to jednak pierwsze spotkanie w karierze przed tak dużą publicznością. Jednak hale w Polskiej Lidze Koszykówki Kobiet, gdzie większość z was gra na co dzień, są bardziej kameralne. Nie usztywniło was to dodatkowo?

- Była presja, ale taka atmosfera mnie osobiście jeszcze bardziej nakręca. Myślę, że dla każdej z nas był to dodatkowy, pozytywny bodziec. Jak rozmawiałyśmy przed meczem, każda nie mogła się już doczekać tego spotkania. Wcześniej miałyśmy też testy z psychologiem i w nich wszystko wyglądało bardzo dobrze. Byłyśmy pozytywnie nastawione na walkę, do tego pewne swoich umiejętności. Można przegrać dwoma, trzema punktami, ale po walce. W momencie, gdy przegrywa się różnicą piętnastu punktów, w głowie pojawiają się różne myśli.

Czego zabrakło więc do zwycięstwa nad Czarnogórą?

- Nie graliśmy tego, co narzucili nam trenerzy. Wszystko nie było takie dokładne jak wcześniej, zabrakło arytmii. Miałyśmy być agresywne, a niestety nie byłyśmy. Momentami próbowały nas poderwać pojedyncze zawodniczki, ale to było za mało.

Siłą polskiego zespołu miała być zespołowość. Patrząc na dorobek statystyczny poszczególnych zawodniczek, trudno oprzeć się jednak wrażeniu, że o wyniku spotkania zdecydowały indywidualności. Te z Czarnogóry wypadły na tle naszej kadry znacznie lepiej.

- Na pewno, zwłaszcza znana z polskich parkietów Anna De Forge. Przede wszystkim dzięki jej grze, Czarnogóra zdobyła większą przewagę, którą mogła potem kontrolować. Do tego należy wspomnieć o Jelenie Skerovic. Rywalki wygrały z nami przede wszystkim cwaniactwem. Potrafiły ustawić się lepiej w obronie, wymusić ofensywny faul.

W takich turniejach bilans bezpośrednich spotkań jest bardzo istotny, dlatego do ostatniej chwili próbowałyście jeszcze zniwelować straty. Ostatecznie skończyło się na siedemnastu punktach.

- Walczyłyśmy do końca. Próbowałyśmy różnych akcji. Raz szybkich, raz indywidualnych. Niestety nie wpadało, taki już jest sport. Nie ryzykujesz, nie zyskujesz. My jednak więcej straciłyśmy.

Kolejnym rywalem naszej reprezentacji będą w niedziele Niemki, które do głównej imprezy dostały się z kwalifikacji. Trenerzy podkreślali, że nie będzie to łatwe spotkanie, co najlepiej obrazuje wynik i przebieg spotkania tej drużyny z faworyzowanym Hiszpankami.

- Ten wynik daje do myślenie, zwłaszcza że Niemki są w przysłowiowym gazie. Najlepiej potwierdza to zwycięstwo w dodatkowych eliminacjach. Od samego rana będziemy analizować mecz Niemek z Hiszpankami, oby przyniosło to pozytywny efekt w meczu. Myślę, że każda z nas będzie się chciała odkuć po tym spotkaniu i zagrać jak najlepiej.

Czujecie przysłowiowy nóż na gardle? Bo jednak mecz z Niemcami może być spotkaniem ostatniej szansy na odegranie znaczącej roli w turnieju.

- My Polacy chyba lubimy takie sytuacji. To jeszcze bardziej nas nakręca do walki. Taki już nasz los.

udostępnij