Ludwiczuk kontra Bachański, czyli przedwyborcza debata

W najbliższą sobotę, 29 stycznia delegaci podczas Zwyczajnego Sprawozdawczo - Wyborczego Zebrania Delegatów wybiorą nowe władze Polskiego Związku Koszykówki. Najprawdopodobniej o fotel prezesa PZKosz będzie rywalizować dwóch kandydatów Grzegorz Bachański oraz Roman Ludwiczuk. Dzięki uprzejmości Tygodnika Basket prezentujemy przedwyborczą debatę kandydatów.
Przedwyborcza debata, czyli… Ludwiczuk kontra Bachański

Choć są kandydatami na prezesa PZKosz - a ani razu nie spotkali się twarzą w twarz w przedwyborczej walce na argumenty. Postanowiliśmy to zmienić i, zadając te same pytania, dowiedzieć się m.in. jaki jest ich przepis na lekarstwo uzdrawiające polską koszykówkę.

Będę lepszym prezesem od swojego konkurenta, bo…
R. Ludwiczuk [na zdjęciu obok]: Przez ostatnie cztery lata udało mi się zbudować wiele dobrych relacji z przedstawicielami z Europy, co jest szalenie istotne przy zarządzaniu związkiem. Działam w PZKosz. dlatego, że koszykówka jest moją pasją. Nie robię tego, by cieszyć się władzą czy budować rozgłos wokół mojej osoby. Rządzę twardą ręką i uważam, że nie ma rzeczy niemożliwych, ale dzięki temu osiągnąłem tak wiele. I nadal chcę działać dla dobra dyscypliny, którą wszyscy kochamy. Będę lepszym prezesem, bo jestem bogatszy o wiele doświadczeń, a w swojej karierze, związanej z koszykówką, mam na swoim koncie wiele sukcesów.
G. Bachański: Wprowadzę odrobinę spokoju w nasze rozedrgane, napięte do granic wytrzymałości struktury koszykarskie.

Grzegorz Bachański, jako Prezes PZKosz, oznacza…
R. Ludwiczuk: To powrót do czegoś, co już było - Grzegorz był już przecież filarem poprzedniego prezesa, sekretarzem PZKosz za rządów Marka Pałusa. Dziś jest wiceprezesem PLK, a więc miał szansę się wykazać. Co zrobił? Odpowiedź pozostawię bez komentarza.
G. Bachański: Normalność.

Roman Ludwiczuk, jako Prezes PZKosz, oznacza…
R. Ludwiczuk: Stworzenie mody na basket. Osiągnęliśmy sukcesy organizacyjne, co pokazał męski EuroBasket 2009, a wkrótce pokażą finały mistrzostw Europy kobiet. Mamy silną pozycję w Europie, jesteśmy organizacją stabilną finansową – a to była pięta Achillesowa poprzedniego prezesa. Teraz chcę w Polsce stworzyć modę na koszykówkę. To prawda, że jestem szefem kierującym firmą twardą ręką, ale od ludzi wymagam tego samego, co od samego siebie - poświęcenia, zaangażowania i pasji w tym, co się robi. Tylko pracując w ten sposób można osiągnąć sukcesy.
G. Bachański: Dalszy rozwój Romana Ludwiczuka, nie koszykówki.

Czy w razie wygranej widziałby pan swojego kontrkandydata w strukturach związku? Jeśli tak, to w jakiej roli? Jeśli nie - to dlaczego?
R. Ludwiczuk: Z Grzegorzem Bachańskim współpracowałem wiele lat i jego zdanie zawsze bardzo sobie ceniłem. Jednak agresywna kampania wyborcza, prowadzona przez mojego konkurenta, mocno skomplikowała nasze relacje. Co gorsze – postawiła także Związek w bardzo negatywnym świetle, a nigdy nie powinno być to celem człowieka działającego dla dobra koszykówki. Jeśli Grzegorz będzie chciał grać w jednej drużynie – na pewno znajdziemy płaszczyznę do porozumienia i dalszej współpracy.
G. Bachański: Teoretycznie są takie pola, w których Roman Ludwiczuk ma pewne doświadczenie, być może mogłoby ono być wykorzystane we właściwy sposób.

Jak Pan ocenia swoją dotychczasową pracę na rzecz polskiej koszykówki?
R. Ludwiczuk: Trudno jest oceniać samego siebie, ale przedwyborcza walka mnie do tego zmusza. Związek, pod moim przodownictwem, na pewno ma się czym pochwalić. Moim najważniejszym celem, a teraz mogę powiedzieć, że również sukcesem, było oddłużenie związku. Z wielomilionowego minusa! I to w sytuacji, gdy na świecie wszyscy zaciskali pasa z powodu globalnego kryzysu. Zainwestowaliśmy spore środki w szkolenie młodzieży, stworzyliśmy Szkołę Trenerów PZKosz. Zorganizowaliśmy EuroBasket 2009 na poziomie, którego gratulowali nam przedstawiciele FIBA Europe. Otrzymaliśmy prawa organizacji kolejnej wielkiej imprezy - EuroBasket 2011 kobiet. W naszym kraju odbywały się – i już wiemy, że nadal będą się odbywać – finały mistrzostw Europy w praktycznie wszystkich grupach młodzieżowych. Organizowaliśmy prestiżowe spotkania najważniejszych władz FIBA Europe, co umocniło znaczenie Polski na Starym Kontynencie. Czy można było zrobić więcej i lepiej? Na pewno tak. Ale tego dorobku nie można nie doceniać.
G. Bachański: Unikam samooceny. Weryfikacji mojej osoby już niedługo dokonają delegaci Polskiego Związku Koszykówki.

Czy powiązanie profesjonalnego sportu z polityką jest konieczne? Jaki wpływ na sport ma polityka?
R. Ludwiczuk: Współdziałanie świata sportu ze światem polityki jest nieuniknione – PZKosz. podlega przecież nadzorowi ministerstwa sportu. Przy organizacji wielkich sportowych imprez bliska współpraca z organizacjami rządowymi i światem polityki jest niezbędna. Proszę spróbować sobie wyobrazić projekt EURO 2012 bez wsparcia polskiego rządu i Skarbu Państwa. W takim układzie po prostu nie miałby on szans na realizację. Wiedzą o tym szefowie UEFA, FIBA i innych międzynarodowych federacji.
G. Bachański: Zapewne jest istotne. Natomiast winno być realizowane w sposób inteligentny i elegancki, tak, aby obie dziedziny na tym zyskiwały. Nie może być tak, jak ostatnio, że jedna (sport) obniżała loty dzięki „nieszczęsnemu” wpływowi drugiej (polityki).

Co jest najważniejszym elementem oceny pracy władz związku: wynik finansowy, wyniki pierwszych reprezentacji, wyniki reprezentacji młodzieżowych, zasięg i efekt szkolenia młodzieży, liczba osób uprawiających dyscyplinę w kraju?
R. Ludwiczuk: Tych kwestii nie da się oddzielić – są ze sobą powiązane, uzupełniają się. W sytuacji związku z początku mojej prezesury, kluczowe jednak były kwestie finansowe. Z wielomilionowym długiem PZKosz nie miał racji bytu. Na tym się skupiliśmy i to udało się zmienić. Pozostałych elementów na pewno jednak nie zaniedbujemy. Wiele działań, o których już wspominałem, sprawiło, że na każdym polu idziemy do przodu. Są lepsze wyniki grup młodzieżowych, męska kadra po raz trzeci z rzędu zagra w finałach EuroBasketu, inwestujemy w szkolenie - zarówno młodzieży, jak i trenerów. Jesteśmy zaangażowani w wiele akcji, których podstawowym celem jest propagowanie koszykówki. To jednak praca na lata, a nie na tygodnie czy nawet miesiące.
G. Bachański: Myślę, że głównie dwa ostatnie czynniki. Składają się one bowiem na popularność dyscypliny, co jest kluczowym elementem oceny jej rozwoju.

Słabe i silne strony PZKosz to…
R. Ludwiczuk: Często postronni obserwatorzy wręcz utożsamiają PZKosz z wizerunkiem całej polskiej koszykówki. A to nie prawda – na wiele rzeczy wpływ mamy mocno ograniczony. Na pewno jest wiele do poprawienia, ale też wiem, jak wiele osób naprawdę ciężko pracuje na to, by PZKosz szedł – krok po kroku – do przodu. Wolę skupić się na pozytywach. Mamy grupę ludzi, która sprawdziła się w boju i zyskała olbrzymie doświadczenie organizując EuroBasket 2009. Teraz nie musimy się obawiać organizacji żadnej imprezy w Europie. Wielkim atutem związku jest również stabilna sytuacja finansowa, która pozwala nam ze spokojem patrzeć w przyszłość.
G. Bachański: Słabe strony, to przede wszystkim złe zarządzanie, chaos i bałagan organizacyjny. Mimo dopływu dość sporych środków finansowych w ostatnich latach, PZKosz nie spowodował, aby koszykówka w jakimkolwiek stopniu zyskała na popularności. Silne: na pewno siłą PZKosz jest „siła” i buta obecnego prezesa.

Czego najbardziej potrzebuje PZKosz, by najlepiej wypełniać swoje zadania?
R. Ludwiczuk: Są dwa kluczowe elementy, by przywrócić świetność koszykówki z lat 90-tych. Pierwszy – sukces reprezentacji seniorów. Mam nadzieję, że uda się go osiągnąć już w tym roku na Litwie. Drugi – pozyskanie sponsorów, którzy zapewnią nam funkcjonowanie na europejskim poziomie.
G. Bachański: Właściwego zarządzania zasobami ludzkimi oraz przejścia do zarządzania projektami. PZKosz ma być mocny siłą pomysłów ludzi w nim pracujących. Według zasady: nie ma „chemii” – nie ma wyniku.

Czy PZKosz na stanowisko prezesa nie powinien zatrudniać zawodowego menadżera, natomiast delegaci wybierać jedynie zarządu?
R. Ludwiczuk: Role prezesa porównać można go zadania rozgrywającego na parkiecie. To człowiek kierujący grą, znający strategię i specyfikę, silne i słabe strony swej drużyny. PZKosz to duża organizacja, którą trzeba zarządzać w sposób przemyślany. Ale też nie jest to firma w tradycyjnym tego słowa znaczeniu. Dlatego musi to być osoba ze środowiska koszykarskiego, znająca koszykarską specyfikę. Gdyby jedynym argumentem – jak w każdej firmie – był tylko wynik finansowy, to – przepraszam za brak skromności – nie powinienem mieć teraz nawet żadnego rywala! A jednak jestem krytykowany! Prezesa powinno się wybierać w dotychczasowy sposób, ale też musi nim być skuteczny menadżer, który potrafi zadbać o finanse.
G. Bachański: Pytanie: co to jest ten "PZKosz", który miałby zatrudniać prezesa, skoro nie wybierałoby go walne zebranie delegatów, czyli najwyższa władza w tym stowarzyszeniu. To ewidentna sprzeczność, więc odpowiedź brzmi: absolutnie nie. Delegaci też mogą wybrać dobrego menedżera, nie wmawiajmy im braku inteligencji. Ponadto nie stawiajmy prezesa ponad prawem. Niech jego praca podlega normalnym mechanizmom kontrolnym.

Jak ocenia pan aktualny wizerunek medialny polskiej koszykówki na tle innych dyscyplin zespołowych?
R. Ludwiczuk: Wynik medialny można oceniać na wielu płaszczyznach. Pierwszy to sukcesy drużyny narodowej – tu, niestety, inne dyscypliny mają większe osiągnięcia. Co nie oznacza, że nie zamierzamy tego zmienić. Tym bardziej, że jeśli spojrzymy na liderów poszczególnych dyscyplin, to nasz Marcin Gortat jest z pewnością jednym z najbardziej rozpoznawalnych sportowców w Polsce. Poza tym istotny jest wynik, jaki na współpracy z nami osiągnęli nasi sponsorzy i partnerzy. A pod tym względem bronią nas liczby. Wyniki medialne firm współpracujących z PZKoszem były świetne i wielokrotnie przewyższały zainwestowane kwoty.
G. Bachański: Najkrócej mówiąc - jest po prostu zły.

Kto, niekoniecznie w sensie stricte personalnym, powinien zostać szkoleniowcem męskiej reprezentacji narodowej?
R. Ludwiczuk: Tuż przed wyborami nie chcę rzucać wielkimi nazwiskami. Od dłuższego czasu prowadzimy negocjacje z zagranicznymi trenerami, ludźmi z charyzmą i doświadczeniem, którzy będą w stanie zapewnić naszej kadrze sukces na arenie międzynarodowej. Chcemy jednak podpisać kontrakt z trenerem, który nie tylko będzie zajmował się pierwszą reprezentacją, ale również wesprze program przygotowań młodzieżowych reprezentacji. Na pewno nie będzie to kontrakt na pół roku, ale umowa na kilka najbliższych lat.
G. Bachański: Trener, który zna dobrze problemy polskiej koszykówki, jest na dorobku i bardzo chciałby coś wielkiego z naszą kadrą osiągnąć. Z drugiej strony byłoby dobrze, gdyby to był trener już z pewnymi osiągnięciami.

Jaki ma Pan pomysł na męską kadrę narodową w szerszej perspektywie – minimum pięcioletniej?
R. Ludwiczuk: Kluczem będzie trener – to szkoleniowiec i jego sztab szkoleniowy będą zobowiązani do stworzenia profesjonalnej reprezentacji. Prezes ma ich tylko wspierać i zapewnić właściwe warunki pracy. Mamy świetnych młodych zawodników, którzy w zeszłym roku wywalczyli wicemistrzostwo świata. W przeciągu pięciu lat ci chłopcy mają szansę walczyć o medale w kadrze seniorów. Moje marzenia na najbliższe lata to wywalczenie na litewskim EuroBaskecie miejsca w turnieju przedolimpijskim, a w 2013 roku zapewnienie sobie wyjazdu na mistrzostwa świata w Hiszpanii.
G. Bachański: Polskiej reprezentacji męskiej trzeba pomóc. Trzeba lepiej przygotować - sportowo i mentalnie - polskich graczy na każdym poziomie, bez administracyjnych ułatwień. Trzeba znaleźć lepsze rozwiązania dla Polaków na szczeblu PLK, wspierać kluby i trenerów, którzy ich promują, nagradzać finansowo tych, którzy właściwie mentalnie, charakterologicznie i warsztatowo wychowują naszych przyszłych orłów. Tak samo musi być też na szczeblu młodzieżowym i szkolnym. Niech wszyscy pracują nad tym, a za pięć lat pojedziemy na igrzyska do Rio de Janeiro.

Jakie znaczenie – dla polskiej koszykówki – ma Eurobasket Women 2011, który odbędzie się w Polsce?
R. Ludwiczuk: Organizacja imprez o randze międzynarodowej jest zawsze motorem napędzającym popularność całej dyscypliny. Wszyscy zdajemy sobie sprawę, iż kobiecy EuroBasket 2011 jest imprezą mniej medialną od męskich finałów mistrzostw Europy z 2009 roku, ale patrząc z punktu widzenia FIBA, jest to druga co do wielkości i wagi impreza na Starym Kontynencie. Pokaże ją około 70 stacji telewizyjnych, będzie więc szeroko obecna w mediach. Będziemy chcieli wypromować tą imprezę przede wszystkim wśród dzieci, przygotujemy specjalne pakiety dla szkół. To jeden z etapów odbudowy mody na koszykówkę.
G. Bachański: Istotne, aczkolwiek nie jest korzystną sytuacją, że ME Kobiet odbywają się w Polsce w dwa lata po podobnej imprezie męskiej, gdyż, w sposób naturalny, porównujemy koszykówkę żeńską z męską, co jest oczywiście bez sensu. Trzeba jednak zaraz po wyborach wziąć się ostro do pracy nad tym projektem, żeby nie skończyło się fiaskiem, jak dwa lata wcześniej.

W świadomości entuzjasty sportu koszykówka w wydaniu żeńskim zajmuje znikomą pozycję. Co zrobić, aby o nadchodzącym EuroBaskecie Kobiet w naszym kraju zrobiło się głośno?
R. Ludwiczuk: Mamy sporo pomysłów – bazując także na tych elementach promocyjnych, które zrealizowaliśmy przed męskim EuroBasketem – jak choćby Rekord Guinessa. Naszym podstawowym celem będzie wypełnienie hal i organizacja całej imprezy na równie wysokim poziomie, jak męskie mistrzostwa – tego również oczekują od nas przedstawiciele FIBA Europe. Wierzę także, że wyniki uzyskane przez sponsorów w pełni ich zadowolą i sprawią, że koszykówka zyska kolejnych stałych partnerów.
G. Bachańki: Z powodów wymienionych przeze mnie w poprzedniej odpowiedzi nie będzie to łatwe. Myślę jednak, że sukces sportowy może być magnesem, który przyciągnie uwagę szerokiej grupy kibiców. Liczę więc na dobry występ naszych dziewczyn i dobrą pracę naszego sztabu trenerskiego.

TBL a I ligę dzieli przepaść pod względem tak sportowym, jak i organizacyjnym. Jak to zmienić?
R. Ludwiczuk: W moich planach Tauron Basket Liga powinna być zawodową ligą zamkniętą. Gdy do tego doprowadzimy – zajmiemy się zmianami w I lidze. Te rozgrywki powinny być kuźnią utalentowanych młodych polskich graczy. Wierzę, że zaczną się rozwijać, gdy przy odpowiednim wsparciu, będą promowane za pośrednictwem lokalnych telewizji. To przyciągnie sponsorów, da szansę na zbudowanie odpowiednich struktur i zaplecza w wielu klubach, które dziś – z racji ograniczonych środków finansowych - nie mogą sobie na to pozwolić. Wzmocnienie szkolenia w zespołach ekstraklasy – a taki będzie warunek w zawodowej lidze - powinno także zwiększyć dopływ wartościowych polskich graczy na parkiety I i II ligi. A to – w szerszej perspektywie czasowej – musi odbić się na naszej kadrze narodowej.
G. Bachański: Ja bym nie zmieniał. Różnica przecież musi być. Natomiast niezależnie od siebie rozwijałbym oba projekty skierowane do dwóch różnych odbiorców. Tam, gdzie możliwe, łączyłbym elementy podobne, np. zorganizował wspólny mecz gwiazd pod hasłem "Dzień Polskiej Koszykówki".

Jak powinny wyglądać relacje i związki na linii PZKosz – PLK, PZKosz - PLKK?
R. Ludwiczuk: Te wszystkie podmioty na różnych polach realizują te same cele, więc ich funkcjonowanie musi być ze sobą powiązane. Wszyscy siedzimy na tym samym wózku – musimy współdziałać i realizować określoną, spójną strategię – na poziomie marketingu, promocji, pozyskiwania środków finansowych. Żaden z tych podmiotów z osobna nie jest w stanie osiągnąć sukcesu, bo koszykówka jest przecież jedna i tak też jest postrzegana z zewnątrz.
G. Bachański: Na pewno nie tak jak obecnie. Rolą prezesa PZKosz winno być inteligentne i delikatne dowodzenie w naszych ligowych przedsiębiorstwach (bo takowymi nasze ligi zawodowe są). Zgodnie z prawem wzmocniłbym pozycję zarządu spółek (przy jednoczesnym, nienarzucającym się nadzorze). I dałbym w końcu zarządowi możliwość podejmowania decyzji, bo to zarząd spółki w pełni ponosi odpowiedzialność cywilnoprawną, odszkodowawczą i karną w stosunku do spółki.

Praktycznie co roku zmieniają się w TBL przepisy odnośnie liczby Polaków w składach czy na boisku. Czy obecne regulacje zdają egzamin i powinny być praktykowane w latach kolejnych?
R. Ludwiczuk: Aktualnie obowiązujące regulacje uważam za optymalne. Ich podstawą jest ochrona i promocja polskich graczy, a przez to naszej drużyny narodowej. Czy przyniesie to efekt? Przekonamy się dopiero za jakiś czas. Ale był to krok w dobrym kierunku i należy się go trzymać w kolejnych latach.
G. Bachański: Uważam, że nie zdają i powinny być zmienione. Decydujący głos w przedmiotowej sprawie winien należeć do zarządów spółek.

Czy da się w Polsce wprowadzić modę na koszykówkę bez medalu reprezentacji seniorskiej w imprezie rangi międzynarodowej (ME, MŚ, Igrzyska Olimpijskie)? W jaki sposób powinno się promować basket? Na jakie narzędzia PZKosz powinien postawić w pierwszej kolejności?
R. Ludwiczuk: Medal nie jest warunkiem podstawowym – bo konkurencja jest ogromna. Ale bez porywających meczów kadry, wielkich wygranych a przede wszystkich gwiazd z prawdziwego zdarzenia będzie już bardzo ciężko. Zacząć musimy jednak przede wszystkim od dostępności Koszykówki w otwartych kanałach telewizyjnych. I to nie tylko tej ligowej – także NBA czy Euroligi. W okresie koszykarskiego boomu – w latach 90-tych – mecze kadry czy ligi NBA oglądaliśmy w „Jedynce”. Do tego musimy dążyć. Nie tylko stawiając na transmisje, ale także edukację, programy dziecięce i młodzieżowe. Modą na koszykówkę musimy zarażać wszystkich i wszędzie. I pomysłów w tej kwestii nam nie zabraknie.
G. Bachański: Rzeczywiście, jest to pewna trudność. Na pewno wyniki reprezentacji są tą lokomotywą ciągnącą dyscyplinę w górę. Promowałbym jednak basket instrumentami obecnie dostępnymi: nowymi technologiami internetowymi, obecnością koszykówki każdego szczebla w telewizji (nie tylko w transmisjach), poprzez ligi zawodowe, a także poprzez reprezentację, nawet nie zdobywającą medali, ale grającą z silnymi rywalami. Natomiast ujmując kwestię kolejności narzędzi, to najważniejszym czynnikiem jest kapitał intelektualny, który mamy, jednakże jest kompletnie niewykorzystany.

Jak trafić z ligową koszykówką do szerszej publiczności?
R. Ludwiczuk: Kilka tygodni temu to koszykówka pobiła ligowy rekord – ponad 10 tysięcy widzów na meczu w Sopocie. Nie jest to reguła, ale też na pewno nie wzięło się to z kapelusza. Zdajemy sobie sprawę jakie znaczenie ma współpraca z telewizją i to dla nas jeden z priorytetów. Chcemy, by koszykówka na każdym poziomie i pod różnymi postaciami – nie tylko samych meczów – gościła w TV. Wierzę, że przez najbliższe lata znikną białe plamy – miejsca, w których do koszykówk, z różnych względów – praktycznie nie ma dostępu.
G. Bachański: Trzeba naszą ligą wstrząsnąć. Projekt ligi zamkniętej był takim ciekawym projektem, który określał strategiczne cele (rozwój dyscypliny) i pokazywał narzędzia. Zmuszał włodarzy klubowych do postawienia szerszego pytania o cel basketu w naszym kraju. Mam nadzieję, że wrócimy do niego po wyborach.

W czołowych ligach Europy rozgrywki o krajowy Puchar mają spore znaczenie. W Polsce to niemal przymus – i tak jest od lat. Co zrobić, by to zmienić, jaki kształt oraz formułę powinno się przyjąć?
R. Ludwiczuk: Nie zgadzam się z tezą postawioną w tym pytaniu. Formuła Pucharu Polski zaproponowana przed rokiem sprawdziła się. W rozgrywkach może startować każda drużyna w kraju i sądzę, że pod względem promocyjnym to ich spory atut. Już niedługo - 12 lutego w Gdyni – kolejny turniej finałowy i jestem pewny, że ponownie okaże się sukcesem. Docelowo chciałbym, by finał zawsze rozgrywany był w tym samym miejscu a mecz o to trofeum odbywał się pod patronatem wybitnych i znaczących postaci, znanych i cenionych w całym kraju.
G. Bachański: Myślę, że sytuacja Pucharu Polski jest odzwierciedleniem całej sytuacji w polskiej koszykówce. Nie ułatwia sprawy coroczne i permanentne dokonywanie zmian w rozgrywkach, bo widzowie a i sami uczestnicy w tym wszystkim się po prostu gubią. Osobiście zaryzykowałbym pójście w kierunku, jaki przyjęli Hiszpanie (Puchar Króla), gdzie puchar jest świętem i promocją koszykówki w określonym momencie roku, jedyną okazją do zobaczenia w jednym miejscu wszystkich najlepszych. Jest to odpowiednio nagłośnione i medialnie sprzedane. Mocny turniej finałowy spowoduje, że ewentualne rozgrywki o wejście do niego staną się dużo atrakcyjniejsze.

Czy obecny kształt Szkoły Mistrzostwa Sportowego w Cetniewie jest optymalny i ostateczny? Czy to droga, którą powinniśmy podążać w kolejnych latach?
R. Ludwiczuk: Już same wyniki osiągane przez zespół SMS-u, występujący w II lidze, pokazują, że obraliśmy to właściwy kierunek. Teraz ta szkoła musi się tylko rozwijać – i to pod każdym względem. Na pewno ten projekt zyska jeszcze duże wsparcie pod względem merytorycznym – trenerzy pierwszej reprezentacji zaangażują sie także w pracę z młodzieżą. Takie nazwiska, jak Koszarek czy Ignerski – wychowankowie SMS w Warce, dziś gracze klubów europejskich – ligi włoskiej czy tureckiej – pokazują, że ten model się sprawdza.
G. Bachański: Na pewno SMS Cetniewo nie może być jedynym narzędziem działań szkoleniowych PZKosz. Szkoła jest potrzebna, ale jako jeden z filarów struktury szkoleniowej. W chwili obecnej bardzo dobrze odradza nam się szkolenie młodzieży w klubach, zachęcałbym więc – poprzez odpowiednie instrumentarium - te kluby, które to robią, do jeszcze skuteczniejszych działań, a innych namawiał do pójścia w ich ślady. Gdy zbudujemy całkiem liczną siatkę dobrych i mocnych ośrodków klubowych, to na pewno w ciągu kilku lat przyniesie nam to efekt w postaci zwiększenia podaży młodych i dobrze wyszkolonych graczy na rynku koszykówki zawodowej.

udostępnij