Jarosław Krysiewicz: Chcemy wygrać ligę

- Niezależnie od miejsca pracy zawsze na pierwszym treningu podkreślam, że gramy o mistrzostwo. Skoro prowadzę zespół w pierwszej lidze, to naszym celem jest mistrzostwo tych właśnie rozgrywek - mówi trener AZS WSGK Polfarmex Kutno, Jarosław Krysiewicz.
news Zdjęcia | http://www.azswsgk.pl/

Nerwowy, lecz udany początek roku zanotował AZS WSGK Polfarmex Kutno. Prowadzony przez pana zespół wygrał z MKS Dąbrowa Górnicza oraz Zniczem Basket Pruszków różnicą zaledwie dwóch punktów, które z tych zwycięstw było cenniejsze?

- Oba są cenne. Na otwarcie sezonu przegraliśmy w Dąbrowie i bardzo chcieliśmy zrewanżować się temu zespołowi za porażkę. Nie udało się do końca, bo na hali rywala przegraliśmy różnicą trzech punktów. Nie będę tego ukrywał, ze Zniczem Basket nie lubię grać. Mimo, że większość spotkań z tym zespołem wygraliśmy, jakoś do tych meczów nie pałamy sympatią. Dlatego cieszę się, że także to starcie udało się nam wygrać, chociaż końcówka w naszym wykonaniu nie była najlepsza. Cały czas mam nadzieję, że kiedyś się nauczymy grać w ostatnich minutach, zwłaszcza w fazie play-off, gdzie spotkania będą najważniejsze.

Jak wyglądają mecze z halą wypełnioną po brzegi, większym niż zwykle oczekiwaniem ze strony kibiców, prowadzony przez pana zespół chyba najlepiej mógł się przekonać podczas spotkania ze Śląskiem. Wrocławianie byli już wówczas niekwestionowanym liderem, AZS WSGK Polfarmex na moment awansował zaś na drugiej miejsce i miał ochotę pokrzyżować plany siedemnastokrotnym mistrzom Polski. Tamto spotkanie pana zespół przegrał wyraźnie, ale wnioski z porażki wyciągnął szybko, bo kilka tygodni później podczas turnieju Final Four Intermarche Basket Cup na szczeblu PZKosz zrewanżowaliście się rywalom.

- Żeby wygrać ze Śląskiem mój zespół musi rozegrać bardzo dobry mecz i jeszcze liczyć na to, że wrocławianie nie będą w optymalnej formie. Śląsk przyjechał do nas bardzo dobrze przygotowany. Sami zawodnicy mówili, że trenowali pod kątem gry z nami przez tydzień, a my tego meczu nie wytrzymaliśmy psychicznie. Stąd ta wysoka porażka. Zresztą jak się przegrywa dwudziestoma punktami, to czy się przegra takim właśnie wynikiem, czy dwa razy większym nie ma większego znaczenia. Myśmy ten mecz szybko wymazali z pamięci. W Krośnie Śląsk grał w najsilniejszym składzie, ale przegrał z nami, choć w naszym zespole zabrakło Łukasza Kwiatkowskiego i Grzegorza Małeckiego. Z tego powodu była to dla nas tym cenniejsza wygrana. Co będzie dalej, pokaże dopiero historia. Dla nas najważniejsze są teraz zwycięstwa w jak największej liczbie spotkań w rundzie zasadniczej, bo chcemy wystartować do play-off  z dobrej pozycji.

Wspomniał pan o urazie Grzegorza Małeckiego, którego na boisku nie zobaczyliśmy od  połowy grudnia, co dokładnie mu dolega?

- Grzesiu ma przykrą kontuzję rozcięgna podeszwowego. Nie wiadomo, kiedy wróci na parkiet, bo rehabilitacja może trwać trzy tygodnie jak również dwa, trzy miesiące. Grzesiek jest już po odpowiednich zabiegach, teraz musimy czekać na skutki działania zastrzyków. Mam nadzieję, że za dwa, trzy tygodnie wróci do normalnych treningów.

Po pierwszej kolejce rundy rewanżowej AZS WSGK Polfarmex wrócił na drugie miejsce w tabeli, a po zwycięstwie w Pruszkowie jeszcze się na nim umocnił, bo swój mecz przegrała po dogrywce BM Slam Stal Ostrów Wielkopolski. Same dobre wiadomości na początek roku.

- Ja nie patrzę na inne drużyny, głównie skupiam się na grze naszego zespołu. Dalej mamy jeszcze sporo pracy do wykonania. Zewsząd słyszę i czytam, jaką to mamy bardzo doświadczoną drużynę i jacy gracze się w niej znajdują, ale trzeba podejść do tego bardziej racjonalnie. Nie sądzę, aby oprócz Huberta Mazura, Łukasza Kwiatkowskiego czy Grzegorza Małeckiego byli to gracze z dużym doświadczeniem. Dawid Bręk nigdy w tej ekstraklasie mocno nie zaistniał, choć może to nadejdzie w najbliższym czasie. Mateusz Szwed to melodia przyszłości, zawodnik trenujący profesjonalnie tak naprawdę pierwszy sezon. Jedynie Kuba Dłuski przegrał w ostatnim sezonie sporo minut w ekstraklasie, ale grał wtedy w ostatniej drużynie rozgrywek, gdzie praktycznie mógł grać, co chciał. Tych chłopców trzeba cały czas uczyć koszykówki i my to robimy. Raz to nam się udaje z lepszym, raz z gorszym skutkiem. Naprawdę mnóstwo jeszcze pracy przed nami, dlatego cieszę się, że mimo nieudanych końcówek, wygrywamy. Czas na spokojną analizę naszych złych zagrań jeszcze przyjdzie.

Jakub Dłuski jest statystycznym liderem AZS WSGK Polfarmex, ale także i jemu przytrafiło się kilka słabszych spotkań. Z czego wynikały te wahania formy?

- On jest naszą główną opcją w ataku. Jest zawodnikiem, który przebywa na parkiecie długo, dlatego wszystkie zespoły są zogniskowane w obronie właśnie na niego. Rywale wiedzą, że Kuba wspólnie z Dawidem Brękiem, Hubertem Mazurem czy Krzysztofem Jakóbczykiem może odmienić losy meczu. Najlepszym przykładem na to było spotkanie ze Śląskiem. Rywale byli do niego bardzo dobrze przygotowanie, skutecznie wyłączając Kubę z gry. Te wahania formy jeszcze będą, oby nie powtórzyły się w play-off. Porażki w rundzie zasadniczej też na pewno się jeszcze pojawią. Kiedyś jeden z mądrych trenerów powiedział, że jeżeli wygra się wszystko w rundzie zasadniczej, to przy pierwszej porażce w play-off zespół wpadnie w panikę, a on sam nie będzie wiedział, jak szybko pomóc drużynie. U nas na szczęście porażka stanowi dodatkowy bodziec do jeszcze cięższej pracy. Zwykle następujący po niej mecz jest znacznie lepszy, na nas porażka działa więc mobilizująco. Moim zdaniem obecnie nasz zespół gra na 50-60 procent swoich możliwości, bo też nie da się rozegrać całej rundy zasadniczej i później decydujących spotkań na pełnych obrotach.

Nieustannie powtarza pan, że najważniejsze będzie dla AZS WSGK Polfarmex faza play-off. Sam awans do ósemki nikogo w Kutnie już nie zadowoli, teraz z tego co wiem celujecie co najmniej w półfinał. A jak się pan na to wszystko zapatruje?

- Niezależnie od miejsca pracy zawsze na pierwszym treningu podkreślam, że gramy o mistrzostwo. Skoro prowadzę zespół w pierwszej lidze, to naszym celem jest mistrzostwo tych właśnie rozgrywek. Nie wyobrażam sobie, aby jakikolwiek zawodnik rozpoczynał sezon z nastawieniem gry co najwyżej o utrzymanie. Każdy aspiruje do tych najwyższych miejsc, dopiero później życie te plany weryfikuje. My nadal mamy szansę na dobry wynik, dlatego nigdy w szatni nie powiem, że gramy o drugie miejsce. A jak to się wszystko skończy, przekonamy się na wiosnę.

Jako ostatni do składu pana zespołu dołączył Arkadiusz Kobus, który w Polskim Cukrze SIDEn miał pewne miejsce w rotacji. Dla wielu jego transfer był zaskoczeniem, ale mając w pamięci słynne zaręczyny na koszykarskiej hali w Toruniu, śmiało można stwierdzić, że podążył za głosem serca.

- Rzeczywiście. Wybranka jego serca pochodzi z Kutna i często odwiedza naszą halę. Arek z Polskim Cukrem SIDEn rozstał się w zgodzie, rozwiązując kontrakt za porozumieniem stron. Później zgłosił się do nas, a ponieważ widzieliśmy dla niego miejsce w składzie, zdecydowaliśmy się go zatrudnić. Można więc powiedzieć, że o jego transferze zdecydowała miłość.

 

Adam Wall

udostępnij