Jacek Winnicki: Jeszcze nic nie osiągnęliśmy

- Nie wykluczam takiej sytuacji, że będą się liczyć małe punkty w starciach z Czarnogórą i Serbią, dlatego każda akcja ma olbrzymie znacznie. Tworzymy niezłą grupę, która wspiera się nawzajem. Staramy się wypaść jak najlepiej i awansować do mistrzostw Europy za rok - mówi trener reprezentacji Polski, Jacek Winnicki.
news Zdjęcia | Łukasz Solski

Drugi mecz w Krośnie i drugie zwycięstwo. Tym razem pana podopieczne ograły Serbię, ale łatwo nie było.

- Nikt nie mówił, że będzie to łatwe spotkanie. Serbki przyjechały do nas w mocnym składzie. Jak w każdym zespole także u nich są lekkie braki kadrowe, ale doświadczenia nie można im odmówić. My od początku przygotowań borykamy się z kontuzjami. Z tego powodu wypadło kilka dziewczyn, a już po pierwszym meczu eliminacji Paulina Pawlak. Mimo to gramy zespołowo i z pełnym zaangażowaniem. To jest ważne, że walczymy. Dziewczyny pokazują, że dzięki zaangażowaniu można wiele osiągnąć. Nie patrząc na to co się dzieje dookoła staramy się wygrywać mecze. Na razie jeszcze nic nie osiągnęliśmy, nawet nie jesteśmy w połowie drogi. Zwyciężyliśmy w spotkaniach, w których należało zdobyć komplet punktów. Serbię należało pokonać, bo ten zespół do ostatniego meczu będzie się liczył w walce o awans.

Głównego faworyta do zajęcia pierwszego miejsca, czyli reprezentacji Czarnogóry niestety nie udało się pokonać na wyjeździe. Przegraliście 50:59.

- Można było zejść w końcówce na jeszcze mniej punktów, ale niestety to nam się nie udało. Nie wykluczam takiej sytuacji, że będą się liczyć małe punkty w starciach z Czarnogórą i Serbią, dlatego każda akcja ma olbrzymie znacznie. Tworzymy niezłą grupę, która wspiera się nawzajem. Staramy się wypaść jak najlepiej i awansować do mistrzostw Europy za rok.

Podkreślił pan, że każdy punkt koszowy w starciach z Serbią i Czarnogórą może mieć olbrzymie znaczenie. Dobrze było to widać po pana reakcji w końcówce czwartej kwarty, kiedy pana podopieczne zaczęły popełniać głupie błędy, które o mały włos nie zakończyły się dogrywką.

- Mogliśmy doprowadzić do dogrywki na własne życzenie. W takich sytuacjach ciężko o koncentrację, bo przecież wcześniej miało się wygrany mecz. Dobrze, że w ostatniej akcji meczu uśmiechnęło się do nas szczęście. Martyna Koc dobiła niecelny rzut Agnieszki Skobel i wygraliśmy to spotkanie.

Od początku było wiadomo, że siostry Dabović będą decydowały o obliczu Serbii w ataku. Zwłaszcza była koszykarka Wisły Can-Pack napsuła wam sporo krwi.

- Zagrała na rewelacyjnej skuteczności. Ani w meczu ze Szwajcarią ani też wcześniej Czarnogórą nie były tak precyzyjne. Ana Dabović w dwóch wcześniejszych meczach trafiła tylko jeden z siedmiu rzutów z dystansu. Teraz do ostatniej kwarty miała stuprocentową skuteczność. Dobrze, że po słabszej pierwszej połowie, potrafiliśmy się zmobilizować i w drugiej części zawodów stracić tylko dwadzieścia pięć punktów. To duży sukces w starciu z tak ofensywnie grającym zespołem.

Rozpoczął pan mecz z Serbią z Izabelą Piekarską w wyjściowej piątce. Niestety nie udało się wam narzucić swojego stylu gry, przez co musiał pan szybko rotować składem. Na tle szybko grających rywalek dobrze prezentowała się autorka zwycięskich punktów, Martyna Koc.

- Z różnych powodów nasz skład skonstruowany jest tak, że mamy sześć zawodniczek obwodowych i sześć grających pod koszem. Siłą rzezy możliwość rotacji jest duża. Zaczęliśmy spotkanie z Izą, to nam nie wyszło, więc spróbowaliśmy czegoś innego, zmieniając ustawienie. Przez długi czas graliśmy z Agnieszką Majewską jako środkową. To też przyniosło efekt. Jeszcze raz jednak powtórzę, że nerwy w końcówce sprokurowaliśmy sobie sami. Niepotrzebne straty a do tego punkty Jeleny Maksimović po zbiórce w ataku.

Często z konieczności musi pan wysyłać na rozegranie Agnieszkę Skobel, która lepiej czuje się w roli rzucającej. Mocno zmienia to taktykę zespołu?

- Taki mamy skład, więc czasem trzeba się na coś decydować. W meczach kontrolnych nawet gdy była z nami Paulina Pawlak wysyłałem na rozegranie „Skobla”. Szukamy różnych rozwiązań, które doprowadzą nas do zwycięstwa.

Kolejny mecz już w środę w Szwajcarii. Rywalki nie zaliczają się do ścisłej europejskiej czołówki, ale u siebie potrafią grać w koszykówkę.

- Jest to reprezentacja, która lubi bronić strefą. Podejrzewam, że będą starały się mocno zacieśniać pole trzech sekund. Przez najbliższe dni będziemy się przygotowywać na ten mecz, aby mimo wszystko znaleźć lukę pod koszem. Szwajcarki na pewno będą groźne u siebie. Do tego często powinny rzucać za trzy punkty. My nie możemy nikogo lekceważyć. Nie jesteśmy zespołem, który ma zapewniony awans, a każde potknięcie będzie kosztować bardzo drogo.

 

Rozmawiał Adam Wall

udostępnij