Mateusz Bierwagen: Czasem żałuję niepotrzebnych słów

- Często żałuję tego, co mówię. Czy to na boisku, czy poza nim. Staram się to wyplenić, ale taki mam charakter i nie jest mi łatwo to wyeliminować - mówi najlepszy punktujący pierwszej ligi, Mateusz Bierwagen.
news Zdjęcia | astoria.bydgoszcz.pl, Paweł Zielke

Mateusz Bierwagen najbardziej niepokorny zawodnik ligi - często słyszy się takie określenia, ale po 23. kolejce śmiało można powiedzieć, że równie bezlitosny dla rywali. 31 punktów, 16 zbiórek, 5 asyst, 2 przechwyty i 1 blok w meczu ze Zniczem Basket robi wrażenie.

- Bardzo się cieszę, że udało mi się rozegrać takie zawody. Zagraliśmy dobrze jako zespół, zwłaszcza w obronie. Ja prowadziłem zespół punktowo, ale także inni zawodnicy wykonali kawał dobrej roboty. Zawsze gdy wygrywamy tego typu spotkanie, gdzieś na końcu głowy pojawiają się wspomnienia ze meczów przegranych na własne życzenie.

 Często „prowadzi pan zespół punktowo”, bo jeśli spojrzymy na statystyki, to jest pan nie tylko najlepszym strzelcem Franz-Astorii, ale także całej ligi.

- Starałem się jak najlepiej przygotować do obecnego sezonu. Wiedziałem, że nie będziemy mieli zbyt wielu wzmocnień, a przecież konkurencja nie śpi. Wielu zespołom udało się zbudować naprawdę ciekawe składy, jeśli popatrzy się na nazwiska poszczególnych graczy. Efekty tych przygotowań widać teraz w sezonie zasadniczym. Czasami trafiają mi się słabsze mecze, ale to tylko mobilizuje do pracy przed kolejnymi ligowymi potyczkami.

Z trenerem Jarosławem Zawadką współpracuje pan nie pierwszy sezon i cieszy się jego dużym zaufanie.  Widać to zwłaszcza w trudnych, kryzysowych momentach, kiedy otrzymuje pan piłkę od kolegów, po czym decyduje się na indywidualne szarże.

- Rzeczywiście długo znamy się ze szkoleniowcem,. Nie oznacza to jednak, że mam aż tak dużą swobodę na boisku. Mam przyzwolenie w grze jeden na jeden, mogę też próbować zdobywać punkty, ale robiąc to w pierwsze tempo, bez zbędnego nadużywania gry na koźle. Trener nie ma do mnie pretensji, jeśli robię to według jego zaleceń, ale gdy sam zaczynam zbyt mocno kombinować, pojawiają się małe zgrzyty. Wtedy trener zwykle przywołuje mnie do porządku. Czasem trzeba popełnić jakiś błąd, aby później móc go świadomie wyeliminować.

Franz Astroria w porównaniu do większości drużyn pierwszej ligi ma bardzo nietypowy skład. Nie dość, że wielu ludzi pochodzi z miasta, dla którego gra, to jeszcze wielu koszykarzy pamięta sezon sprzed dwóch lat, kiedy to po walce spadliście z pierwszej ligi.

- Wydawało się, że wtedy mieliśmy lepszy skład niż teraz. To też jest fajne i świadczy o tym, że zrobiliśmy od tego czasu duży postęp, bo liga jest zdecydowanie silniejsza niż wtedy. Wtedy były zespoły takie jak Górnik Wałbrzych i Big Star Tychy, które miały duże problemy finansowe oraz młodziutka, jeszcze nie ograna w seniorskiej koszykówce Polonia 2011 Warszawa. W tym roku od reszty stawki odstają nieznacznie jedynie AZS Poznań i UMKS Kielce, a pozostałe drużyny z wyjątkiem Śląska są na podobnym poziomie. Liga naprawdę jest ciekawa, także ze względu na wielu doświadczonych zawodników. Bardzo cieszę się z faktu, że w składzie drugoligowym potrafimy rywalizować zresztą drużyn. Gdyby w naszym klubie były większe pieniądze, to przy dwóch wzmocnieniach klasowymi graczami, walczylibyśmy o znacznie większe cele.

Najbardziej nietypową postacią Franz Astorii jest Dorian Szyttenholm, który przy zaledwie 193 cm wzrostu gra na pozycji środkowego. Wielu koszykarzy, widząc go pierwszy raz, zastanawia się przed meczem, ile centymetrów ma ten zawodnik oraz czy rzeczywiście gra pod koszem.

- Zachowując odpowiednie proporcje to taki koszykarz w stylu Charlesa Barkleya. On też gra na pozycji poniżej swoich parametrów, ale dobrą techniką, ambicją i przede wszystkim sercem potrafi nadrobić braki centymetrów na boisku. Chwała mu za to, że dobrze radzi sobie również w pierwszej lidze, choć z jego kontuzjami bywało w przeszłości różnie.

Naszą rozmowę zacząłem od stwierdzenia, że jest pan najbardziej niepokornym graczem ligi, odnosząc się pośrednio do wydarzeń z Lublina, gdzie po meczu użył pan kilku nieparlamentarnych słów pod adresem sędziów. Źałuje pan słów, które wypowiadasz pod wpływem emocji podczas spotkań?

- Często żałuję tego, co mówię. Czy to na boisku, czy poza nim. Staram się to wyplenić, ale taki mam charakter i nie jest mi łatwo to wyeliminować. Zdarzenia w Lublinie jednak nie żałuję, bo ciężko jest nie zareagować na sytuację, gdy otrzymuje się od kogoś niezasłużony cios w twarz. A my tak to odebraliśmy. Może zareagowałem zbyt impulsywnie, ale wszyscy mieliśmy świadomość jak ważne było to spotkanie dla układu tabeli. Łącznie otrzymałem w tym sezonie cztery przewinienia techniczne i trzech z nich żałuję. Były one niepotrzebne i z mojej winy.

Po tym jak dwa lata temu Franz Astoria spadła z pierwszej ligi, wiele osób zastanawiało się, co będzie robił Mateusz Bierwagen. Pan zdecydował się pozostać w Bydgoszczy. Co było tego przyczyną?

- W tamtym sezonie udany miałem początek i koniec rozgrywek. Środek w moim wykonaniu był słaby, bo rzucałem po 5 góra 6 punktów w meczu, co po części wywołane było kontuzją. Raz, że nie miałem wielu ofert z Polski, a dwa dobrze czuję się w Bydgoszczy. Bardzo lubię swoje miasto. Tutaj mam też studia. Nie ukrywam, że nie było to jednak przyjemne spaść z poziomu pierwszoligowego na drugoligowy, zwłaszcza gdy wiedzieliśmy, że nie jesteśmy głównym kandydatem do awansu. Mieliśmy w grupie drużynę z Pleszewa, a w innej Śląsk i Stal Ostrów. Końcówka sezonu oraz sensacyjny awans z turnieju barażowego, zrewanżowały mi jednak te niedostatki związane ze spadkiem z ligi. Piękne wspomnienia.

Co w takim razie musicie zrobić jako zespół, aby nie powtórzyć wyniku sprzed dwóch lat i utrzymać się w pierwszej lidze?

- Pierwsza myśl jaka mi się nasuwa to wyciągnąć wnioski z tych nieszczęsnych spotkań w Lublinie, Szczecinie, Ostrowie czy też u siebie z MKS Dąbrowa Górnicza. Oby nas te mecze nie pogrążyły, jeśli chodzi o końcowy układ tabeli w sezonie zasadniczym. Spadek, który mam nadzieję nie będzie miał miejsca, byłby czymś strasznym. Czymś na co nie zasłużyliśmy. Wspólnie z  kolegami zrobię wszystko, aby utrzymać się w tej lidze.

Jedynym wzmocnieniem Franz Astorii podczas sezonu był Wojciech Fraś, który z racji zawieszenia licencji na grę w PLK musiał odejść z Polpharmy i tym samym spróbować swoich sił ponownie w pierwszej lidze. Przydał się wam pod koszem?

- Zdecydowania, zwłaszcza na początku swojego pobytu w Bydgoszczy. Teraz notuje lekki regres formy, ale na pewno wróci do dobrej dyspozycji jeszcze w tym miesiącu. Jego gra może się podobać kibicom, bo Wojtek stara się grać efektownie. Dobrze blokuje, potrafi włożyć piłkę do kosza. To gracz, który potrafi rozegrać wybitne zawody, po czym wypaść znacznie słabiej. Ludzie, którzy go nie znają, czasem mogą odnieść wrażenie, że jest niepobudzony do walki, a to nieprawda.

Przede meczem ze Zniczem Basket pisałem, ze porażka skaże zespół Franz Astorii na grę o utrzymanie w fazie play-out. Spotkanie udało wam się wygrać, czy to oznacza, że dalej wspólnie z kolegami wierzy pan w możliwość zajęcia przynajmniej 10. miejsca?

- Bardzo byśmy tego chcieli. Naszym celem, który nieco się oddalił, jest wyprzedzenie jeszcze przynajmniej jednej drużyny, aby móc rywalizować z UMKS Kielce bądź AZS Poznań. Nic nie ujmując tym zespołom, bo bardzo je szanujemy, są to chyba najsłabsze drużyny w lidze. Bardzo nie chcielibyśmy skrzyżować się w play-out z SKK Siedlce, bo to zespół z dobrymi nazwiskami, ale grający znacznie poniżej swoich personalnych możliwości. Jeżeli przyjdzie nam jednak rywalizować z tym klubem, podejmiemy walkę i zagramy bez kompleksów. Przed sezonem zakładaliśmy sobie walkę o przewagę własnego parkietu w play-out i ten cel udało się już zrealizować, w co wiele osób nie wierzyło. Wiem, że to gdybanie, ale przy korzystnych wynikach spotkań, które tak cały czas wspominam, nawet gra w ósemce byłaby możliwa.

W wieku 20 lat zdecydował się pan na wyjazd na drugi koniec Polki i grę w ekstraklasowym Górniku Wałbrzych. Ten wyjazd nauczył pana czegoś?

- Pokory. Teraz już wiem, że nie należy się pchać tam, gdzie niekoniecznie będzie się mieć pewne miejsce w składzie. Wówczas obowiązywał przepis o młodzieżowcu i po części z tego powodu zdecydowałem się na wyjazd. Trochę się pośpieszyłem z tą grą w ekstraklasie. Mogłem sobie poszukać klubu z pierwszej bądź drugiej ligi, tylko po to, aby grać i zdobywać cenne doświadczenie. Decyzję o grze w Górniku podjąłem sam, ale słuchałem wtedy też złych doradców. Ten wyjazd do Wałbrzycha z perspektywy czasu był niepotrzebny, także pod względem finansowym. Całe szczęście, że miałem okazję trenować wtedy indywidualnie z Mieczysławem Młynarskim, bo te zajęcia dały mi bardzo dużo. Nie chcę zapeszać, ale zawsze najlepsze miałem końcówki sezonu. Oby tak pozostało. Liczę, że zwyżkę formy będziemy mieli właśnie w kluczowych meczach.

Rozmawiał Adam Wall

udostępnij